Oscarowe porażki. Nagrodzone filmy, o których nikt nie pamięta
Choć Oscar za najlepszy film to marzenie każdego reżysera, historia kina udowadnia, że nawet dzieła z tą nagrodą mogą odejść w zapomnienie i widzowie rzadko albo niechętnie do nich wracają. Oto lista tytułów, które zostały docenione przez Akademię Filmową, a dzisiaj budzą co najwyżej obojętność wśród kinomanów. Powodów jest kilka.
Już od kilku, a może nawet kilkunastu lat mówi się, że Oscary straciły swój blask. Krytycy narzekają na nudę podczas ceremonii i podważają wybory Akademii Filmowej. Wciąż nie ma jednak bardziej prestiżowej nagrody w świecie kina, o której podobno marzą wszyscy reżyserzy. Niektórzy tylko udają, że nie. W końcu to wyróżnienie, które gwarantuje miejsce w historii.
Na liście twórców, którzy nie doczekali się złotej statuetki, znajdziemy takich mistrzów jak Alfred Hitchcock, Ridley Scott, Ingmar Bergman, Paul Thomas Anderson, Wes Anderson, Sergio Leone, David Fincher czy Stanley Kubrick. Quentin Tarantino dostał jedynie nagrodę pocieszenia za scenariusz "Pulp Fiction" i "Django". Nie zapowiada się jednak, by tym reżyserom groziło zapomnienie.
Okazuje się za to, że nawet Oscar nie gwarantuje filmowi nieśmiertelności. Przykładów jest sporo. Nie oznacza to, że były beznadziejne, choć wiele z nich dzisiaj można uznać za przeciętne lub co najwyżej solidne, a nie wybitne. Oprócz tego dochodzi jeszcze kwestia konkurencji. Krytycy do dzisiaj spierają się, czy "Forest Gump" słusznie wygrał wyścig po Oscara z "Pulp Fiction".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Oto lista zapomnianych tytułów, które mają na koncie najważniejsze wyróżnienie Akademii Filmowej.
"Kształt wody", 2017
W ciągu ostatnich lat to właśnie gala z 2018 roku wywołała największe kontrowersje. "Kształt wody" zdobył cztery Oscary: za najlepszy film, reżyserię, muzykę oryginalną oraz scenografię. Guillermo del Toro i jego film o woźnej pracującej w tajnym rządowym laboratorium, która odkrywa pilnie strzeżony eksperyment, świętowali wielki moment. Osadzona w czasach zimnej wojny baśń dla dorosłych nie porwała ani widzów, ani krytyków. Przyznanie dwóch najważniejszych nagród dla tego tytułu wywołało nie tyle zaskoczenie, ile gorzkie rozczarowanie.
Nic dziwnego, ponieważ konkurencja była dość mocna. Wśród faworytów wymieniano piękną "Nić widmo" Paula Thomasa Andersona, brawurowe "Trzy billboardy za Ebbing, Missouri" Martina McDonaugha oraz "Tamte dni, tamte noce" Luki Guadagnino z pierwszą głośną rolą Timothée’ego Chalameta. Czarnym koniem miał być "Uciekaj!" Jordana Peele’a lub "Lady Bird" Grety Gerwig.
"CODA", 2021
Nie był to wybitny oscarowy rok. Paul Thomas Anderson znów musiał przełknąć porażkę - tym razem z "Licorice Pizza". Akademii Filmowej nie przekonała także "Diuna" Denisa Villeneuve’a ani "Psie pazury" Jane Campion. Statuetka za najlepszy film powędrowała do Sian Heder. Trudno napisać tu coś więcej, bo "CODA" nie jest klapą, ale na pewno nie jest też obrazem wybitnym, zapadającym w pamięć.
Historia Rudy, jedynej słyszącej osobie w rodzinie, która stoi przed wyborem między wspieraniem rodziny, a robieniem kariery muzycznej, jest przesłodzona, zlepiona z klisz i przez to nijaka. Kino na niedzielne popołudnie z rodziną - nie na Oscara, a tym bardziej nie na trzy. Zaraz po premierze wielu zapomniało, że taki film w ogóle powstał.
"Artysta", 2011
Tak - był taki film i dostał Oscara. Nawet pięć. Niezależny, czarno-biały, niemy film francuski pokonał m.in. "Moneyball" Bennetta Millera i "O północy w Paryżu" Woody’ego Allena. Za sentymentalną historię o gwieździe, która nie może pogodzić się z wprowadzeniem dźwięku do kina, reżyser Michel Hazanavicius i grający główną rolę Jean Dujardin dostali od Akademii Filmowej po statuetce. Poza świetną grą aktorską dzieło nie oferuje jednak niczego wyjątkowego.
"Miasto gniewu", 2004
Jest jeden film, który z gali Oscarów z 2004 roku większość widzów kojarzy do dzisiaj. Bynajmniej nie jest to "Miasto gniewu". Dramat z Sandrą Bullock, Mattem Dillonem i Brendanem Fraserem to kino przeciętne, które jedynie udaje, że ma coś do powiedzenia na temat rasizmu.
Natomiast tytuł, który wywołał wówczas kontrowersje i gorącą dyskusję, to pamiętana do dzisiaj "Tajemnica Brokeback Mountaint" z Heathem Ledgerem i Jakiem Gyllenhaalem.
"Slumdog. Milioner z ulicy", 2008
W czasach globalnego kryzysu finansowego swój kryzys przeżywali też krytycy z Akademii Filmowej. Już same nominacje mogły budzić sporo zastrzeżeń. Na liście pojawiły się "Ciekawy przypadek Benjamina Buttona", który jest jednym z najgorszych filmów Davida Finchera, a także niespełniający złożonych obietnic "Lektor". Jury nie uwzględniło natomiast "Mrocznego Rycerza" Christophera Nolana z szarżującym Ledgerem, który został pośmiertnie wyróżniony nagrodą dla najlepszego aktora drugoplanowego. Główne wyróżnienie przypadło dla filmu "Slumdog. Milioner z ulicy". Letni feel-good movie nie starzeje się zbyt dobrze. Zwłaszcza, że za stylizowaną na bollywoodzką produkcję, której akcja toczy się w Indiach, stoją Brytyjczycy.
"Angielski pacjent", 1996
Na papierze w tym filmie zgadza się wszystko: gwiazdorska obsada (Juliette Binoche, Ralph Fiennes, Willem Dafoe, Colin Firth), epicki romans wojenny, duży rozgłos w momencie premiery. Jednak czas nie obszedł się łaskawie z "Angielskim pacjentem", choć obraz Anthony’ego Minghella zgarnął aż dziewięć nagród.
Dzisiaj częściej wspomina się "Utalentowanego pana Ripleya" tego reżysera. Natomiast kultowy okazał się nominowany wówczas "Fargo" braci Coen. Krytykom znacznie przypadły do gustu też "Sekrety i kłamstwa" Mike’a Leigha.
"Jak zostać królem", 2010
Ponownie wybór Akademii Filmowej nie podbił serc widzów, którzy chętniej wracają do "Czarnego łabędzia" Darrena Aronofsky’ego, "Incepcji" Christophera Nolana, "Fightera" Davida O. Russella czy "The Social Network" Davida Finchera. Oscara za najlepszy film przyznano jednak filmowi "Jak zostać królem" - dramatowi o brytyjskim monarsze Jerzym VI, który przez jąkanie ma problem z występami publicznymi. Biograficzny obraz z Colinem Firthem, Heleną Bonham Carter i Geoffreyem Rushem to prawdziwy popis aktorski, ale to za mało, żeby przejść do historii.
"Moonlight", 2016
W tym przypadku trudno mieć pretensje do filmu, ponieważ opowiadający o szukającym swojej tożsamości czarnoskórym chłopaku "Moonlight" to dzieło więcej niż udane. Kameralna, poruszająca i szczera historia nie jest jednak wspominana tak dobrze, jak konkurencyjne wówczas "Manchester by the Sea" z oscarową rolą Caseya Afflecka czy "La La Land" z Ryanem Goslingiem i Emmą Stone (aktorka również nagrodzona Oscarem na tej gali).
Nie da się jednak pominąć świetnej kreacji aktorskiej Mahershali Aliego, który dostał wyróżnienie za rolę drugoplanową. To kolejny przypadek, gdy jakość konkurencji okazała się znaczyć więcej, niż zdanie Akademii Filmowej.
"Pożegnanie z Afryką", 1985
To miał być oscarowy romans na miarę "Przeminęło z wiatrem". Dzisiaj jednak wiemy, że to film z Clarkiem Gablem i Vivien Leigh z 1939 roku został klasykiem. "Pożegnanie z Afryką" Sydneya Pollacka można już powoli odłożyć na półce "zapomniane", mimo świetnej roli Meryl Streep. Znaczna część krytyków nie rozumie fenomenu tego obrazu i znacznie wyżej ceni nominowany w tamtym czasie "Kolor purpury" Stevena Spielberga.
"W 80 dni dookoła świata", 1956
Gdy ten film odstał nagrodę, ceniony krytyk Dave Kehr z "Chicago Critic" stwierdził zwięźle: "Dowód na to, że można sobie kupić Oscara". Na tej ocenie można skończyć.
Obraz Michaela Andersona to dzieło co najwyżej przeciętne. Doczekaliśmy się jeszcze wielu podejść do ekranizacji powieści Juliusza Verne’a, ale żadna z nich nie okazała się zbyt interesująca. Łącznie z wersją z Jackiem Chanem i Steve’em Cooganem. Czyżby książka francuskiego pisarza należała do tych, których nie da się przenieść na ekran?