Najbardziej problematyczny sektor w UE. Gorszy od energetyki
W 2030 roku największym źródłem emisji gazów cieplarnianych w UE będzie transport. Aby to zmienić, autorzy raportu na ten temat zalecają m.in. ograniczenia w rozbudowie lotnisk i autostrad oraz rozwijanie transportu publicznego. Najnowszy raport NIK pokazuje zaś, że polskie miasta walkę z samochodowymi spalinami nie tyle przegrywają, ile wręcz jej nie podejmują - pisze dla Wirtualnej Polski Szymon Bujalski, "Dziennikarz dla Klimatu".
Nie to, jak pozyskujemy prąd, ani nie to, jak produkujemy żywność. "Problematycznym dzieckiem" UE w zakresie ochrony klimatu staje się transport. Dlaczego? Bo choć emisje gazów cieplarnianych we Wspólnocie zaczynają wyraźnie spadać, ten jeden sektor jest tu niechlubnym wyjątkiem.
Co prawda szczyt emisji gazów cieplarnianych związanych z transportem przypadł na 2007 rok, ale nie o to chodzi, by emisje nie biły kolejnych rekordów. Chodzi o to, by drastycznie spadały. Tymczasem w sektorze transportu maleją one aż trzy razy wolniej niż w pozostałych sektorach gospodarki.
Połowa emisji z transportu
Raport na ten temat przygotowała organizacja Transport & Environment. Wynika z niego, że przy obecnych trendach sam transport będzie odpowiadać w 2030 roku za niemal połowę unijnych emisji gazów cieplarnianych. Z obecnych 29 proc. mają one wzrosnąć do tego czasu do 44 proc. Co więcej, transport jest też jedynym sektorem, w którym emisje od 1990 roku wzrosły. I to o ponad jedną czwartą.
"O ile nie zostaną podjęte dodatkowe działania, Europie nie uda się osiągnąć zerowych emisji netto w 2050 roku" - przestrzega T&E. Oznacza to, że bez polityk zmniejszających uzależnienie od jazdy samochodem UE nie zrealizuje prawnie wiążącego celu i w połowie wieku wciąż będzie działać na szkodę klimatu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Nie tylko samochody
Samochody osobowe spalające benzynę i olej napędowy są przeważającym źródłem unijnych emisji pochodzących z transportu. Odpowiadają one za ponad 40 proc. emisji z całego sektora.
"Od lat 90. XX w. wzrosło uzależnienie od samochodów, do czego przyczyniła się budowa autostrad i rosnąca flota samochodów. Dopiero niedawno, wraz z pojawieniem się na rynku fali pojazdów elektrycznych, zaczynamy zauważać zmniejszenie średniej emisji gazów cieplarnianych przez samochody" - zauważa T&E.
Ale nie tylko o "osobówki" chodzi. Za ok. 20 proc. emisji odpowiadają ciężarówki i autobusy, a za kilkanaście procent zarówno statki, jak i samoloty. Do tego w ciągu ostatnich 30 lat emisje z lotnictwa wzrosły dwukrotnie - to tempo szybsze niż w jakimkolwiek innym sektorze transportu.
Nowe proprozycje
Obecne unijne przepisy pozwolą ograniczyć emisje z transportu zaledwie o 25 proc. do 2040 roku i 62 proc. do 2050 roku (względem 1990 roku). Kupowane obecnie samochody osobowe, dostawcze i ciężarowe będą jeździć po europejskich drogach przez wiele lat, spalając benzynę i olej napędowy. Operatorzy żeglugi mają niewielką motywację do zwiększania swojej efektywności. A nawet jeśli w lotnictwie pojawi się ekologiczne paliwo, rosnący popyt na latanie zniweluje wszelkie związane z tym zyski.
Dlatego eksperci T&E przekonują, że unijna polityka powinna stać się o wiele bardziej ambitna. W swej analizie proponują m.in.:
- zatrzymanie rozbudowy przepustowości nowych lotnisk i autostrad;
- wprowadzenie ambitnych i prawnie wiążących celów w zakresie sprzedaży pojazdów elektrycznych dla firm posiadających duże floty;
- bezpośrednią elektryfikację transportu drogowego, co jest ponad dwa razy bardziej wydajne niż transport wodorowy i cztery razy bardziej wydajne niż wykorzystywanie e-paliw;
- wprowadzanie stref niskiej emisji w miastach, rozwój infrastruktury rowerowej i zapewnienie przystępnej cenowo komunikacji publicznej, która jeździe często i punktualnie.
Nisko wisząca elektryfikacja
- Samochody osobowe, ciężarowe i dostawcze można tanio zelektryfikować za pomocą akumulatorów i odnawialnych źródeł energii. Jest to obecnie jeden z najniżej wiszących owoców w zakresie działań na rzecz klimatu - podsumowuje William Todts, dyrektor wykonawczy T&E.
Według niego trudniejsze wyzwanie stanowią samoloty i statki. Podstawą zmiany w tym przypadku jest bowiem zapewnienie przez dostawców odpowiedniej ilości ekologicznego paliwa (np. e-nafty i amoniaku), które obecnie powstaje w śladowych ilościach. Dla lotnictwa niezwykle istotne jest też wyeliminowanie smug kondensacyjnych, które znacząco wzmacniają wpływ samolotów na klimat.
- Znacznym ułatwieniem dla odchodzenia od paliw kopalnych w transporcie będzie jednak zakończenie rozbudowy autostrad i lotnisk - podsumowuje Todts.
NIK krytykuje w raporcie
Zmiany w transporcie posłużą nie tylko klimatowi. Są również istotne ze względu na jakość powietrza, którym oddychamy. Dotyczy to zwłaszcza dużych miast, w których koncentracja samochodów jest największa.
Tymczasem opublikowane w tym tygodniu wnioski z kontroli NIK wyraźnie pokazują, że samorządy na tym polu kompletnie nie wywiązuję się ze swej roli.
"Wciąż nie rozwiązano problemu nadmiernej emisji spalin pochodzących z transportu i jej negatywnego wpływu na zdrowie. Działania w tym obszarze były często rozproszone, a większość kontrolowanych miast nie miała aktualnego planu zrównoważonego rozwoju transportu publicznego, na którym powinny opierać się rozbudowa i organizacja ruchu" - informuje Najwyższa Izba Kontroli.
NIK skontrolowała urzędy miast, w których występowały najwyższe stężenia dwutlenku azotu (NO2). Były to urzędy w Warszawie, Krakowie, Wrocławiu, Częstochowie, Bielsku-Białej, Tarnowie oraz Legnicy. Spośród tych miejscowości jedynie Legnica spełniłaby zaostrzone wymagania, wynikające z aktualizowanych właśnie unijnych przepisów.
"Miasta prowadziły aktywną politykę promującą korzystanie z komunikacji zbiorowej, rowerów oraz środków transportu zeroemisyjnego. Jednak tylko w dwóch - Warszawie i Bielsku-Białej - odnotowano wzrost liczby podróżujących komunikacją publiczną. NIK negatywnie ocenia, że plany zrównoważonego rozwoju transportu publicznego, w oparciu o które powinna być prowadzona polityka miast, nie były aktualizowane na bieżąco w żadnym z nich" - stwierdzają kontrolerzy.
Szymon Bujalski, "Dziennikarz dla Klimatu"