ŚwiatRząd cenzuruje SMS-y przed wyborami prezydenckimi

Rząd cenzuruje SMS‑y przed wyborami prezydenckimi

W przeddzień wyborów prezydenckich rząd Ugandy nakazał firmom telefonii komórkowej w kraju, by przechwytywały wiadomości tekstowe, które zawierają słowa takie jak "Egipt", "pocisk" czy "władza ludu" - podała agencja Reutera.

Rząd cenzuruje SMS-y przed wyborami prezydenckimi
Źródło zdjęć: © AFP | Sturart Price

Wewnętrzny email z powyższym rozporządzeniem, wysłany z Ugandyjskiej Komisji Komunikacji, dostał się w ręce opozycyjnej Koalicji Międzypartyjnej (IPC) w przededniu piątkowych wyborów prezydenckich.

Szef komisji komunikacji Patrick Mwesigwa potwierdził te informacje w rozmowie z agencją Reutera. - Wiadomości zawierające podobne słowa powinny być przechwytywane i szczegółowo analizowane, i jeśli uznane zostaną za podżegające do przemocy, powinno się je blokować - powiedział.

Do blokowanych słów należą również "Tunezja", "Mubarak", "dyktator", "gaz łzawiący", "armia", "policja", "broń" i "UPDF", skrót oznaczający ugandyjską armię.

- Ja dzisiaj wysłałem kilka SMS-ów żaden nie doszedł do znajomych, ale o żadnych blokadach nie słyszałem. Będę głosował za (obecnym prezydentem) Musevenim, bo nie mam ochoty na żadną wojnę - powiedział w rozmowie z PAP James, kierowca popularnej w Kampali motocyklowej taksówki zwanej boda-boda.

Głównym przeciwnikiem prezydenta Yoweriego Museveniego, który urząd sprawuje juz czwartą kadencję, będzie po raz trzeci Kizza Besigye - lider opozycyjnej Koalicji Międzypartyjnej (IPC).

Na jednym z ostatnich wieców przedwyborczych Besigye zaapelował do zwierzchnika sił zbrojnych gen. Arony Nyakairimy, by armia trzymała się z dala od wyborów.

Ze źródeł wojskowych Reuters dowiedział się, że armia rzeczywiście przejęła kontrolę nad bezpieczeństwem w kraju podczas wyborów. - Zagrożenie przemocą jest zbyt duże, by porządkiem zajęła się policja - przyznał anonimowy informator.

Lider opozycji wielokrotnie podkreślał w wywiadach, że nie wierzy w uczciwe wybory. Na ostatnim przedwyborczym wiecu w środę przestrzegł, że jeśli rejestr, który członkowie partii i ochotnicy będą prowadzić przy punktach wyborczych, nie pokryje się z oficjalnym wynikiem, zwolennicy opozycji zainspirowani wydarzeniami w Egipcie i w Tunezji mogą wyjść na ulicę.

- Gdyby nie interes, nie byłoby mnie w stolicy. Bardzo się obawiam, że dojdzie do zamieszek. Nie powiem, na kogo zagłosuję, bo najzwyczajniej w świecie się boję - powiedziała właścicielka jednej z aptek.

Besigye apelował do swoich zwolenników, by idąc do urn wzięli ze sobą jedzenie i nie opuszczali komisji wyborczych do czasu ogłoszenia wyników. - Ja spełniłem swoją rolę, teraz czas na was. Jeśli wybory nie będą sfałszowane, zmieni się władza - apelował wczoraj do tłumu.

"Nie pójdziemy po raz kolejny do sądu. Jeśli nasz rejestr głosowania nie pokryje się z wynikami wyborów, wezwę ludzi, by wzięli sprawy w swoje ręce" - powtarzał Besigye.

Museveni, który najprawdopodobniej wygra wybory i pozostanie prezydentem na czwartą kadencję, groził już kontrkandydatowi aresztem, jeśli ten będzie podżegał ludzi do protestów.

- Słyszeliśmy o ulotkach z najróżniejszą treścią, na jednej z nich miało być napisane "Tylko maczety pomogą nam z Narodowym Ruchem Oporu" (partią rządzącą, w skrócie NRM) - powiedziała w rozmowie rzeczniczka policji Judith Nabakoba.

Historia Ugandy bogata jest w okrucieństwa. Od lat siedemdziesiątych krajem rządzili dyktatorzy Idi Amin i Milton Obote. W tym czasie brutalnie zamordowano ponad pół miliona ludzi.

Prezydent Yoweri Museveni doszedł do władzy w 1986 roku i szybko zaczął wprowadzać w kraju demokratyczne reformy. Odkrycie sporych pokładów ropy i gazu na zachodzie kraju polepszyło sytuację ekonomiczną w tym liczącym ponad 34 mln mieszkańców kraju.

W latach 1998-2003 Uganda zaangażowała się w krwawy konflikt zbrojny na terenie Demokratycznej Republice Konga. Rząd DRK oskarżył Ugandę o działania zbrojne w bogatej w surowce prowincji Kivu. Z kolei Uganda zarzuciła władzom Konga, że nie potrafią rozbroić rebelianckich ugrupowań we własnym kraju.

Jednym z nich jest Boża Armia Oporu (LRA), która od 1987 roku budzi postrach na północy Ugandy i w krajach sąsiadujących, przemocą wcielając do swoich oddziałów nieletnich. Przywódca LRA Joseph Kony utrzymuje, że chce rządzić Ugandą zgodnie z Dziesięcioma Przykazaniami. Jest ścigany przez Międzynarodowy Trybunał Karny listem gończym za zbrodnie przeciwko ludzkości. LRM zamordowała dziesiątki tysięcy ludzi, a ponad 1,5 mln zmusiła do ucieczki. Uważana jest za jedno z najskuteczniejszych i najgroźniejszych ugrupowań rebelianckich w Afryce. Wojska Ugandy walczą z nią jak dotąd bezskutecznie.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)