Ryzykowny zawód lekarza pogotowia
Niecodzienną pracę musi wykonywać rosyjska milicja w Krasnojarsku: chroni miejscowe karetki pogotowia. Syberyjskie miasto wypowiedziało w ten sposób wojnę nagminnym napadom na lekarzy i sanitariuszy.
Dziennik "Izwiestija" dotarł do jednej z krasnojarskich dyspozytorni, gdzie obok pań w białych fartuchach siedzi uzbrojony w automat Kałasznikowa milicjant. Jewgienij wyjeżdża z karetką wtedy, gdy dyspozytorki uznają, że ma miejsce kolejne "ryzykowne" wezwanie - takie, które dla lekarza może skończyć się śmiercią lub kalectwem.
"Rana od noża czy postrzał, pobity człowiek, a czasem po prostu nietrzeźwy głos wzywającego, a także przy wezwaniach do knajp - zawsze wtedy prosimy milicjanta, by pojechał z ekipą" -powiedziała gazecie dyspozytorka przedstawiająca się jako Swietłana Fiodorowna.
Przyczyny napadów są różne - zdesperowani narkomani próbują ukraść sprzęt, lekarzy wzywają szaleńcy, wreszcie łatwo o kłopot tam, gdzie wyjeżdża się do ofiar przemocy domowej lub przestępstw dokonanych pod wpływem alkoholu.
"Nie wiemy, ilu lekarzy pogotowia ratunkowego ginie albo zostaje rannych w czasie pełnienia obowiązków zawodowych" - usłyszał korespondent "Izwiestii", gdy próbował dowiedzieć się o statystyki napadów w rosyjskim Ministerstwie Zdrowia.
Naczelny lekarz Krasnojarska, Siergiej Skripkin, oblicza, że od dwóch tygodni, kiedy to w karetkach jeżdżą milicjanci, udało się zapobiec 70 próbom ataków.
Niekiedy napaści są przyczyną tragedii. Ludmiła Bielanczina, doświadczony lekarz z wieloletnim stażem, wezwana została do ciężko chorej staruszki. Gdy tylko przekroczyła drzwi mieszkania, straciła przytomność uderzona łomem - ocknęła się w szpitalu.
Staruszki nie udało się uratować, a jej 30-letni syn, który okazał się sprawcą ataku, twierdził później, że wściekł się, bo, jego zdaniem, karetka jechała za wolno.
"Izwiestija" twierdzą, że od czasu, gdy w karetkach zaczęli jeździć milicjanci z bronią, ataki rabunkowe na samochody niemal ustały. Gazeta jest jednak sceptyczna; przypomina, że tylko jedno miasto wprowadziło patrole i wyraża obawę, że po wyborach prezydenckich 14 marca akcja się skończy.