Ryzykowne karetki
Czy za wezwanie karetki będziemy płacić? Od przyszłego roku w wielu przypadkach być może tak. Zanosi się na to, że od 1 stycznia bezpłatnie karetka wyjedzie jedynie do wypadków oraz przypadków zagrożenia życia. Problem w tym, jak zwykły pacjent ma ocenić, czy jego omdlenie zagraża życiu, czy nie. Narodowy Fundusz Zdrowia i dyrekcja rzeszowskiego pogotowia uspokajają jednak, że pacjenci nie pozostaną bez pomocy.
09.12.2003 09:31
Narodowy Fundusz Zdrowia chce, by większość nagłych przypadków była obsługiwana przez lekarzy rodzinnych, którzy zresztą od dawna są do tego zobowiązani. Wielu jednak lekarzy nie kwapi się do tego. To dyspozytorka pogotowia ma podejmować decyzję, czy pacjentowi wysłać karetkę, czy też ma on poczekać na lekarza rodzinnego. NFZ chciał, żeby lekarze byli zobowiązani do pojawienia się w ciągu dnia u pacjenta w ciągu czterech godzin, zaś w nocy w ciągu dwóch godzin.
Jedna czwarta lekarzy zbojkotowała proponowane kontrakty i ich nie podpisała. W efekcie cześć powiatów jest bez lekarzy rodzinnych i tu powstaje pytanie, gdzie ma dzwonić w nagłym przypadku chory pacjent? Jeżeli nagłośnione ostatnio w mediach plany przejdą, to zaostrzone zostaną kryteria wzywania karetki pogotowia. Będą one przyjeżdżały jedynie do wypadków i przypadków nagłego pogorszenia zdrowia zagrażającego życiu. W pozostałych sytuacjach wezwanie karetki może zostać uznane za nieuzasadnione i pacjent będzie musiał zapłacić. A opłaty mogą być spore. W niektórych regionach kraju koszt wyjazdu karetki wycenia się nawet na kwotę od 200 do 500 złotych.
- Niepotrzebnie robi się tu zbyt wiele zamieszania. O planach zmian wiem na razie z prasy, ale mogę zapewnić, że nasi pacjenci nie pozostaną bez opieki - powiedział w rozmowie z Super Nowościami Stanisław Rybak, dyrektor Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Rzeszowie. Dyrektor przypomniał, że opłaty za nieuzasadnione wezwanie karetki były już stosowane, później od tego jednak odstąpiono. Jego zdaniem, gdyby już miało dojść do jakiś odpłatności za przyjazd karetki, to powinno to mieć charakter pewnej opłaty, a nie zwrotu często wygórowanych kosztów. Dyrektor zapewnił jednocześnie, że nigdy w uzasadnionych przypadkach nie dojdzie odmowy pomocy. Temu służy zresztą telefoniczny wywiad przeprowadzany przez dyspozytora w momencie wysyłania karetki.
Z doświadczeń z wielu części kraju wynika jednak, że karetki niechętnie są wysyłane do zbyt dużej liczby pacjentów, gdyż to się stacjom po prostu nie opłaca. Narodowy Fundusz Zdrowia płaci bowiem nie za ilość wyjazdów, lecz za tzw. dobokaretkę, czyli gotowość. Lilianna Leniart, rzecznik prasowy rzeszowskiego oddziału NFZ:
- Nie mieliśmy przypadków, aby pacjent płacił za nieuzasadnione wezwanie lub nie otrzymał pomocy. Nie ma wezwań nieuzasadnionych, ponieważ pacjent sam nie jest w stanie określić, czy jego stan zdrowia stwarza zagrożenie dla życia, czy nie. Może to określić tylko lekarz rodzinny, do którego pacjent zadzwoni po pomoc, lub dyspozytor na stacji Pogotowia Ratunkowego, który może to skonsultować z lekarzem. Koszty za wezwanie karetki pogotowia ponoszą tylko osoby, którym w stanie nietrzeźwym udzielono pomocy, a nietrzeźwość była jedyną przyczyną wezwania.
Stanisław Rybak, dyrektor rzeszowskiego pogotowia: - Kiedyś mieliśmy rocznie po 17 tysięcy, do dzisiaj zanotowaliśmy ponad 20,5 tysiąca wezwań. Blisko połowa z nich kończy się na pomocy w domu chorego, zaaplikowaniu leków i wypisaniu recepty. Niestety, wiele osób nadużywa tego i wydzwania po karetkę nawet kilka dni pod rząd - stwierdził dyrektor Rybak.
SZYMON JAKUBOWSKI