Rytualny taniec stewardess
Zapewne część z moich czytelników była kiedyś świadkiem rytualnego tańca stewardess. W samolocie, który szykuje się do startu stewardessy ustawiają się w korytarzu między fotelami, w pewnej odległości od siebie i zaczynają (szeroko uśmiechając się) machać rękoma, zakładać maski, dmuchać w wentyle kamizelek ratunkowych. Wszystko po to, by przekonać nas, że można uniknąć śmierci – jak zawsze w rytuale.
Rytualny taniec stewardess na pierwszy rzut oka wydaje się racjonalny. Podają one informacje, które w konkretnych przypadkach mogą uratować życie. Mogą, ale nie muszą – szczególnie w sytuacji, gdy samolot spada z „wysokości przelotowej 11 tysięcy metrów”. Tyler Durden, bohater filmu „Fight Club” tłumaczył, że tlen, dostarczany przez maski tlenowe, które „wypadają samoczynnie, gdy ciśnienie w kabinie gwałtownie spadnie” wcale nie służy ratowaniu życia, a wprowadzeniu w stan zagłuszającej panikę euforii, gdyż w sytuacji stresowej, zaczerpnięty w dużej ilości, działa jak narkotyk.
Podejście Durdena, który uważa, że samolotowe (i nie tylko) rytuały to jedynie sposób ogłupienia tłumu, by móc nim sterować, jest głęboko Marksistowskie. W końcu religia to opium ludu. Oczywiście można pozostać na tym poziomie refleksji nad rytuałami, ale w ten sposób zagubimy wiele ciekawych szczegółów. Tak samo jak wówczas, gdy uznamy, że dane zachowania wcale nie są rytualne, tylko całkowicie praktyczne.
Weźmy na przykład wizyty w urzędach, które obfitują w pielgrzymki (od pokoju 415 do pokoju 379 – poprzez pokój 003 i biuro podawcze w budynku F), litanie wypisywane na formularzach rejestracyjnych, ofiary składane z kserokopii odpisów aktów notarialnych, ponure modlitwy szeptane w konfesjonałach starszych referentów. Oczywiście można próbować sobie wmówić, że wszystko to ma praktyczny sens – jednak jest to próba z góry skazana na eksplozję mózgu. Można też próbować dowodzić, że cała rytualna otoczka urzędu jest jego demonstracją siły i ma na celu stłamszenie petenta, by zapanować nad całym jego życiem. Taka interpretacja jest właściwie słuszna, ale bolesna i stawiająca w niewesołym świetle sens naszej egzystencji na tym padole. Dlatego warto jest nabrać do rzeczywistości pewnego poznawczego dystansu i obserwować przykre często zdarzenia, jakie nas otaczają tak, jakby były obrzędami jakichś odległych plemion. Kolejka do kasy może nie przestanie się dzięki temu dłużyć, ale poczynione spostrzeżenia na pewno
napełnią nas otuchą w kwestii ludzkiej kreatywności.
Nie chcę sie tu nikomu narzucać z przykładami. Każdy z nas ma pewnie odmienne, choć w gruncie rzeczy podobne doświadczenia z poczty, biblioteki, dziekanatu, sklepu, osiedlowej ławeczki czy kontroli drogowej. Pomyślcie tylko: to co was tak strasznie wkurzało to po prostu czyjś prywatny bądź służbowy rytuał zakorzeniony w jakimś prywatnym bądź służbowym micie. Poczujcie się jak odkrywcy!
Wracając do odległych plemion, opowiem krótką historię o tym, jak gdzieś na wyspach Oceanu Spokojnego antropologowie zaobserwowali (nie tak znowu dawno), że dzicy budują (z piasku, słomy, palmowych liści i metalowych beczek po benzynie zapewne – jak to dzicy) swoje dzikie imitacje lotnisk, czy portów, wznoszą modlitwy i czekają, aż na te lotniska przyfruną stalowe ptaki, rozładują swoje ładownie i obsypią dzikich deszczem humanitarnej pomocy. Działania takie, stwierdzili antropologowie, wynikają z obserwacji działań białych, którzy również budują lotniska i czekają na stalowe ptaki (mrucząc przy tym jakieś modlitwy).
Jeszcze ciekawszy wydaje się inny dziki rytuał, polegający na imitowaniu banku (z bambusa, kamyków i zużytych opon – jak się domyślam). Dzicy w swoich dzikich rytuałach udają się (śpiewając dzikie pieśni) do tych swoich banków i zakopują w nich swoje kosztowności, licząc na to, że za jakiś czas (przy założeniu w miarę wysokiego oprocentowania), będą mogli odkopać pomnożone precjoza (tak jak robią to biali w swoich bankach). Oczekiwanie wraz z dzikimi na wynik ich fascynującego rytuału mogłoby być szalenie frapujące, gdyby nie to, że może się okazać, że zakopane zostały wasze oszczędności, a dzicy w swoim dzikim rytualnym szale zaczynają podpalać swój bank, wznosząc przy okazji stos dla bankiera. W takiej sytuacji pozostaje już tylko głęboki haust tlenu – ciśnienie wprawdzie podniosło się, ale samolot spada.
Krzysztof Cibor, Wirtualna Polska