Ruch na rzecz wyzwolenia... książek
Ponad 150 tys. członków ruchu
"bookcrossing" ze 130 krajów dąży do "uwalniania" książek poprzez
świadome pozostawianie ich w miejscach publicznych (skwer, pociąg,
autobus), by mogli je znaleźć inni czytelnicy.
"Nie ma w tym nic rewolucyjnego dla tych z 68 roku, którzy mieli zwyczaj pozostawiania 'Libe' w metrze dla dobra współobywateli" - napisał magazyn "Biba", który poświęcił wrześniowy numer zjawisku "uwalniania" książek. Pismo zrobiło aluzję do uczestników rewolty studenckiej z maja 1968 roku we Francji, którzy pozostawiali w miejscach publicznych lewicowy dziennik "Liberation".
Pomysł "bookcrossing" przyszedł do głowy Amerykaninowi Ronowi Hornbakerowi, który wszedł na stronę internetową phototag.org propagującą porzucanie aparatów fotograficznych, zaś osoba, która znalazła aparat, powinna zamieścić w Internecie zrobione nim zdjęcie. Pomyślał, że to samo można robić z książkami.
Zwolennicy "uwalniania" książek spotykają się na stronie internetowej bookcrossing.com, rejestrują tam książkę pod kolejnym numerem i karteczkę z tym samym numerem wklejają na drugiej stronie okładki, a następnie pozostawiają książkę w miejscu publicznym. Osoba, która ją znalazła, podaje na stronie internetowej, gdzie i kiedy ją znalazła oraz miejsce, gdzie ją pozostawi.
"Naszym celem jest przekształcenie świata w bibliotekę" - można przeczytać na stronie internetowej, na której w ostatni piątek było 151 740 członków ruchu i zarejestrowano 512 769 książek. Stronę odwiedza miesięcznie 25 milionów osób.