Roztańczony przystojniak z "Tańca z gwiazdami"
Wysoki, przystojny, kobiety za nim szaleją. Peter Lucas – dawniej Piotr Andrzejewski. Poznaniak, który postanowił zrobić karierę w Hollywood.
I udało się. Nie jest na szczycie list najlepiej opłacanych aktorów, ale gra u najlepszych reżyserów w USA i w Polsce. Teraz widzowie poznają jego kolejne oblicze – tancerza. Peter Lucas bierze udział w czwartej edycji "Tańca z gwiazdami" i w każdym odcinku zajmuje pierwsze lub drugie miejsce, zbierając bardzo dobre oceny od sędziów.
Uparcie do celu
Jest bardzo uparty. Nie lubi się poddawać; jak podejmuje się jakiegoś zadania, to musi doprowadzić je do końca. Jest perfekcjonistą. Niczego nie robi "po łebkach". Wszystko musi być zapięte na ostatni guzik. Zawsze musi być przygotowany, a jednocześnie jest koleżeński i bardzo pomocny – tak charakteryzują go osoby, które znają go bliżej. Jego dewizą jest powiedzenie: nie ma złych ról, są tylko kiepscy aktorzy.
Na scenie
Początkowo wcale nie myślał o aktorstwie, a raczej chciał zostać wokalistą. Skończył Studium Piosenkarskie w Poznaniu. Był dwukrotnie laureatem Konkursu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu. Ze sceną oswajał się śpiewając ballady, grając na gitarze i akordeonie. Dopiero, kiedy został popularnym piosenkarzem, namówiono go, żeby swoich sił spróbował także w aktorstwie.
Rodzice woleli, żeby został inżynierem rolnictwa. Skończył studia, ale zdecydował, że będzie jednak kontynuował karierę piosenkarza i aktora. W latach 80. stwierdził, że dużo więcej osiągnie za granicą i wyjechał najpierw do Anglii, a potem do Stanów Zjednoczonych. Zmienił nazwisko na Peter J. Lucas.
Jadąc tam, nie miałem żadnych obciążeń – mówi. Nie miałem za sobą szkoły, nie byłem żadną gwiazdą. I nie miałem pretensji, że na mnie tam nikt nie czeka, nie daje głównych ról. Zaczynałem od pierwszego stopnia: od statystowania. Chodziłem do szkoły. Bardzo dużo czasu poświęcałem na naukę języka angielskiego, bo to jest podstawa. Może nie dostaję wielkich ról, ale należę do aktorów, którzy stale pracują. Cały czas biorę udział w castingach - opowiada.
Zagrał w wielu serialach, m.in. w "Słonecznym patrolu", "Strażniku Teksasu", "Independence Day", "VIP", "JAG". W Polsce znany jest głównie z roli Szakala w komedii "Kilerów dwóch" i kreacji w filmie "Ostatnia misja". Zagrał także w serialu "Na dobre i na złe".
Niełatwe życie aktora
Niebawem będzie go można zobaczyć w najnowszej produkcji Davida Lyncha "Indland Empire". Co roku od siedmiu lat jestem gościem na Międzynarodowym Festiwalu Sztuki Autorów Zdjęć Filmowych Cammerimage. Jestem zapraszany przez dyrektora festiwalu, Marka Żydowicza. Dwa lata temu do Łodzi przyjechał David Lynch. Tak się stało, że zostałem jego opiekunem. Spędziłem z nim mnóstwo czasu. Po koniec pobytu poprosił, że chce nagrać scenę i potrzebuje czterech mężczyzn i kobietę. Mnie także zaprosił do udziału. Była to siedmiostronnicowa scena. Marek Żydowicz załatwił i na drugi dzień w Łodzi pojawili się m.in. Krzysztof Majchrzak i Karolina Gruszka. Scena nosiła tytuł "Zielony pokój" - opowiada Lucas.
Nie wiedziałem wtedy, że to jest test. Dwa dni później dał mi do siebie wszystkie namiary i stwierdził krótko: Zadzwoń. Zadzwoniłem i umówiliśmy się na kawę. Zaproponował mi rolę w swoim najnowszym filmie. Jak się okazało jest to kluczowa rola męża Lory Dern - dodaje.
Rolę w filmie Lyncha wspomina, jaką jedną z najtrudniejszych. – To był bardzo zimny tydzień. W Łodzi temperatura dochodziła do minus 25 st. w nocy. Nikt z nas jednak nie narzekał. Praca z Davidem jest niesamowita. Dla niego człowiek jest w stanie zrobić wszystko. Nieważne, że zimno. W jednym z ujęć musiałem sprawić, że koń stanie na tylnych nogach. Nie bałem się. W Davidzie jest magia. Ma niesamowitą siłę przekonywania i niespożytą energię, która od niego emanuje. Jemu nie można odmówić, po prostu wiemy, że nawet najtrudniejsze sceny są w jego filmie potrzebne. Potrafi nas przekonać do każdego swojego pomysłu - opowiada.
Ciężko pracuje na swoją pozycje zawodową. To nie tylko próby, castingi, ale także siłownia, lekcje aktorskie, nauka ruchu, walk. Fryzjer raz na cztery miesiące. A wizyty w sklepach? Tylko elektronicznych, bo ja do tego mam jeszcze obowiązki szefa firmy komputerowej - tłumaczy.
W wolnym czasie lubi grać w tenisa i zdarza mu się uciec na weekend do Meksyku i popływać żaglówką.
Elżbieta Podolska