"Rozmowa z własnymi kumplami to nie debata"
Jacek Kurski ocenia, że pomysł debaty premiera z udziałem związkowców nie tylko ze stoczniowej Solidarności i OPZZ, ale i z mniejszych organizacji to "PR-owska zagrywka rządu", która ma odwracać uwagę od nieudolnej polityki jaką gabinet Donalda Tusk prowadzi wobec stoczni. - Rozmowa z własnymi kumplami to nie debata - stwierdził poseł PiS.
Na kilka godzin przed spotkaniem premiera ze związkowcami przedstawiciele Solidarności Stoczni Gdańskiej i OPZZ zapowiedzieli, że nie przyjdą na debatę. Zarzucili Donaldowi Tuskowi, że zapraszając na nią dwa mniejsze stoczniowe związki zawodowe chciał wprowadzić tam "konia trojańskiego". Dwa pozostałe stoczniowe związki - Związek Zawodowy "Okrętowiec" i Związek Zawodowy Inżynierów i Techników - zapowiedziały, że na debatę przyjdą. Rzecznik rządu Paweł Graś podtrzymał zaproszenie dla wszystkich czterech związków.
- Premier próbuje używać stoczniowców jako mięsa armatniego w swoich PR-owskich zagrywkach - ocenił Jacek Kurski.
Dodał, że związkowcy z Solidarności i OPZZ słusznie nie zgodzili się na debatę. Jego zdaniem traktowanie dużych związków na równi z - jak powiedział - związkami "figuranckimi, które są satelitami Tuska" przypomina praktyki komunistów z lat 80., którzy dzielili stronę związkową poprzez włączenie innych partnerów społecznych do rozmów prowadzonych z Solidarnością.
- Kompromitacja. Rozmowa z własnymi kumplami czy agenturą nie jest żadną debatą - podkreślił.
Według Kurskiego, Tusk "przeraził się" konsekwencji wprowadzenia tzw. specustawy stoczniowej, zamieszek w trakcie manifestacji stoczniowców w trakcie kongresu Europejskiej Partii Ludowej w Warszawie i przeniesienia politycznej części obchodów 20. rocznicy obalenia komunizmu z Gdańska do Krakowa. - Stąd pokrętna formuła debaty, w której Tusk musiałby wygrać - powiedział.