Royal i Sarkozy idą łeb w łeb
Po "elektrycznej" - jak komentowały
francuskie media - debacie telewizyjnej finalistów wyborów
prezydenckich, socjalistki Segolene Royal i dotychczasowego
faworyta, kandydata centroprawicy Nicolasa Sarkozy'ego, może
zarówno dojść do przeważenia sympatii wyborców na korzyść Royal,
jak i umocnienia zwycięstwa Sarkozy'ego z pierwszej tury.
03.05.2007 | aktual.: 03.05.2007 18:18
Debata tak naprawdę usatysfakcjonowała zwolenników dwóch stron - skomentowano w popołudniowym wydaniu dziennika w kanale France 2, który debatę bezpośrednio emitował.
W jednym z pierwszych materiałów powtórzono najbardziej emocjonujący fragment debaty, kiedy Sarkozy powiedział, że każde upośledzone dziecko powinno chodzić do "normalnej szkoły". Royal natychmiast zarzuciła mu, że używa argumentu dotyczącego niepełnosprawnych w celach politycznych. Jestem wściekła, jestem bardzo rozgniewana - mówiła podniesionym głosem. Zarzuciła Sarkozy'emu, że ubolewając nad upośledzonymi dziećmi osiągnął "szczyt niemoralności politycznej", gdyż obecny rząd "obciął" pomoc dla szkół specjalnych.
Komentując zachowanie kandydatów, zaproszony do France 2 psycholog Pascal Sutter zauważył, że Royal była nastawiona na ofensywę. Sarkozy był nawet zdziwiony tą agresją rywalki - ocenił ekspert. Zaznaczył przy tym, że zdziwienie to było - w jego oczach - zaplanowane. Zdaniem Suttera, Royal była podczas debaty "zbyt przygotowana, brakowało jej spontaniczności".
Jedna z prowadzących środową debatę, dziennikarka France 2 Arlette Chabot, powiedziała w popołudniowym programie tej stacji, że - według niej - kandydaci byli spięci. Nicolas Sarkozy musiał trzymać nerwy na wodzy, Segolene Royal była zaś bardziej ofensywna - dodała. Chabot zaznaczyła, że każdy z nich doskonale przygotował swoją strategię. To oni właściwie prowadzili program i byli odpowiedzialni za dynamikę rozmowy - przyznała. Podkreśliła też, że przed wyborami prezydenckimi powinny odbywać się dwie debaty, a nie jedna, ze względu na ogrom spraw.
Jak powiedział politolog z Francuskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (IFRI) Dominique Moisi, podczas debaty nie należało się spodziewać zwrotu o 180 stopni. Zdaniem Moisi, jej "oddziaływanie nie będzie wystarczające, żeby zmienić obecną równowagę sił".
Podobną opinię wyraził jeden z Francuzów, którego wypowiedź przytoczył kanał France 2 w swoim reportażu: "Każdy coś zyskał (w debacie), ale i tak to nic nie da, ponieważ większość (wyborców) już ma wyrobione zdanie".
W innym materiale student z Paryża mówił: Royal była przekonująca, jeśli chodzi o sprawy społeczne, Sarkozy zaś jeśli chodzi o gospodarkę.
Jestem rozczarowana, bo Royal nigdy konkretnie nie odpowiada na pytania dotyczące gospodarki, i tak było też tym razem - powiedziała Natalie, która z całą rodziną oglądała debatę prezydencką.
Z kolei zwolennik centrysty Francois Bayrou powiedział: We Francji nie karze się za oddanie pustego głosu, więc zrobię tak, jak czuję.
Kluczowe w drugiej turze wyborów może okazać się poparcie właśnie ze strony zwolenników Bayrou, którego w pierwszej turze poparło 6,8 mln wyborców (18,57%). Według ostatniego sondażu BVA, aż 49% elektoratu Bayrou wyraża chęć oddania głosu na Royal, a 35% na Sarkozy'ego. Reszta zwolenników Bayrou w ogóle nie pójdzie głosować w niedzielę.
Nie jest pewne, jak zachowają się wyborcy skrajnie prawicowego Jean-Marie Le Pena, który w pierwszej turze zajął czwarte miejsce z ponad 10% głosów. Ostatnio bowiem lider Frontu Narodowego wezwał swoich zwolenników do "absencji wyborczej" w drugiej turze.
Karolina Cygonek