Rotfeld: nie wszystko można rozwiązać jednorazowym aktem
B. minister spraw zagranicznych Adam
Daniel Rotfeld pytany w radiu TOK FM o możliwość
renegocjacji traktatu polsko-niemieckiego, tak by zapisać w nim
odpowiedzialność rządu Niemiec za roszczenia obywateli niemieckich
względem Polski, podkreślił że "nie wszystko można rozwiązać
jednorazowym aktem prawnym".
20.12.2006 15:40
Mam wrażenie, że wszyscy chcielibyśmy, żeby sprawy związane ze skutkami II wojny światowej były uregulowane w sposób jasny, czytelny i raz na zawsze. Otóż okazuje się, że nie wszystko można rozwiązać jednorazowym aktem - powiedział Rotfeld.
Podkreślił, że do 1949 roku nie powstało państwo niemieckie, a potem powstały dwa państwa. W związku z tym - dodał - najpierw został zawarty układ w Zgorzelcu w sprawie granicy, następnie "w 1970 r. granica została potwierdzona na spotkaniu Gomułka-Brandt".
Po zmianach w 1989 roku - przypomniał Rotfeld - został zawarty traktat graniczny (1990), który regulował stosunki Polski z całymi Niemcami. B. minister zaznaczył, że nie był on łatwy do wynegocjowania, a jego specyfika polegała na tym, że to był pierwszy traktat ze zjednoczonymi Niemcami i że ujmował problematykę w sposób całościowy. Następnie w 1991 r. zawarty został traktat o dobrym sąsiedztwie i współpracy.
Według Rotfelda, "dzisiaj jest bardzo łatwo, wyjmując jedną cegiełkę dla jej wzmocnienia, naruszyć pewien gmach, który był budowany przy ścisłej współpracy i poparciu naszych sojuszników". Potrzeba wyjaśniać sprawy, ale są dość istotne różnice w sposobie robienia tego - ocenił.
B. minister podkreślił, że renegocjowanie tych traktatów "jest zawsze sprawą bardzo delikatną". Jak dodał, "rację miał premier Kaczyński, kiedy we wtorek powiedział, że to może prowadzić do skutków odwrotnych od zamierzonych".
Rotfeld ocenił, że to, co robi Powiernictwo Pruskie - domagając się zwrotu majątków wysiedlonym Niemcom lub przyznania im odszkodowań - jest "ekstremalnym wyrazem 'zawsze wczorajszych', których znajdziemy w wielu różnych krajach".
W Niemczech od nich się odcinają wszyscy. Pierwszym pozytywnym objawem tego, co oni zrobili jest to, że nie tylko rząd niemiecki, ale wszystkie poważne siły polityczne, a nawet nie zawsze poważne, od tego się odcięły - podkreślił b. minister. Przyznał, że to nie jest w Polsce zauważane.
My jesteśmy zapatrzeni w nasze własne sprawy i musimy zrozumieć, że dzisiaj polityka bezpieczeństwa i polityka zagraniczna w ogóle musi być oparta na współdziałaniu, współzależności. Niedostrzeganie tego, to jest zrażanie do siebie bardzo miarodajnych i wpływowych środowisk w Niemczech. Te środowiska w sposób niezwykle jednoznaczny zaangażowały się w ciągu ostatnich paru dni na rzecz Polski - mówił. Pytany dlaczego w Polsce demonizuje się szefową Niemieckiego Związku Wypędzonych Erikę Steinbach i Powiernictwo Pruskie, oraz czy polski rząd nie gra na niemieckim resentymencie ocenił, że "są różne tego przyczyny".
Jak zauważył, "jest pewna nadwrażliwość w tej sprawie, która jest historycznie uzasadniona, w tym sensie, że jak ktoś ma niedobre doświadczenia, jak sparzy się na gorącym to dmucha na zimne".
W moim przekonaniu powinniśmy rozmawiać z Niemcami na zasadach równorzędności i partnerstwa i w tym względzie ten rząd znajdzie poparcie wszystkich poważnych sił politycznych w Niemczech i w Polsce. Natomiast zamiast partnerstwa rozmową z pozycji przeciwników bardzo utrudni nam działanie - powiedział Rotfeld.
Jesteśmy z Niemcami w NATO i w UE, i co najważniejsze mamy w Niemczech bardzo wiele środowisk nam sprzyjających. Powinniśmy traktować to jako ogromny kapitał i nie marnować go. Jeżeli Erika Steinbach dystansuje się od Rudiego Pawelki (członek rady nadzorczej Powiernictwa Pruskiego) to znaczy, że on naprawdę jest na ekstremalnie skrajnej pozycji - powiedział b. szef MSZ.
Na pytanie, czy mamy epokę lodowcową w bilateralnych stosunkach z Niemcami, jak to określił "Die Welt" b. minister odparł, że "nie jest tak źle, żeby nie mogło być jeszcze gorzej". To nie jest epoka lodowcowa. Uważam, że sprawa złożenia skargi przed Trybunałem Praw Człowieka prawdopodobnie zostanie odrzucona ze względów proceduralnych, choćby dlatego, że nie zostały wyczerpane procedury narodowe - mówił.
Ale, dodał, niezależnie od tego, gdyby nawet Trybunał rozpatrzył tę sprawę - "powinien ją jednoznacznie odrzucić, z tego względu, że takie jest prawo".
Według b. ministra, prawo na które powołuje się Powiernictwo Pruskie składając pozwy do Trybunału Praw Człowieka musi być prawem, które zostało określone przez zwycięskie mocarstwa.
Bo to Stany Zjednoczone, ZSRR i Wielka Brytania podjęły wtedy decyzję. Karta Atlantycka, a nawet Karta Narodów Zjednoczonych mówiły wyraźnie, że zasady jakie ustala się do uregulowania powojennej Europy nie dotyczą państw nieprzyjacielskich, nie dotyczą hitlerowskich Niemiec. Innymi słowy Niemcy były wtedy wyłączone z wszystkich dobrodziejstw i korzyści, jakie miało przynieść zwycięstwo nad III Rzeszą - dodał.