Rosyjska ruletka w "Szczygłowicach"
Zdrowie i życie ponad 400 górników narazili Zarząd Kompanii Węglowej i dyrekcja kopalni „Szczygłowice”, której szyb się zawalił - pisze "Trybuna Robotnicza". Wszystko wskutek zaniedbań i nacisków na ilość wydobywanego węgla. O zagrożeniu wiedziano od dawna, ale postępowano w myśl zasady: uda się – nie uda się. To była taka rosyjska ruletka – mówią górnicy.
Wieża szybu wentylacyjnego numer V Kopalni Węgla Kamiennego „Szczygłowice” w Knurowie na Śląsku zawaliła się nad ranem w czwartek 4 września. W wyniku tej katastrofy zniszczeniu uległy także stacja wentylatorów i rozdzielnia prądu. W miejscu szybu powstał głęboki na kilkaset i o promieniu 30 metrów lej. Natychmiast wycofano 400 górników ze „Szczygłowic” i 90 z połączonej z nimi kopalni „Knurów”. Na szczęście nikomu nic się nie stało, choć w każdej chwili mógł nastąpić wybuch metanu, którego stężenie gwałtowanie i niebezpiecznie wzrosło.
Śledztwo w sprawie czy nie doszło do sprowadzenia zdarzenia zagrażającego zdrowiu i życiu pracowników, a także mieniu kopalni, wszczęła już prokuratura. Swoje czynności przeprowadzi też Wyższy Urząd Górniczy, który sam nie jest chyba bez winy.
Winni i winniejsi
Dla właściciela kopalni – Kompanii Węglowej – największej w Europie spółki górniczej, katastrofa budowlana w kopalni oznacza wielomilionowe straty i spadek wydobycia węgla w bieżącym roku. Rzecznik prasowy KW, Zbigniew Madej otwarcie przyznaje, że wiedziano o uszkodzeniach konstrukcji szybu. Miał on być jednak pod nadzorem naukowców, którzy prowadzili prace zabezpieczające. Niestety, nie przyniosły one spodziewanego efektu – przyznaje rzecznik.
Coś zupełnie innego mówi prezes Kompanii, Mirosław Kugiel. Zleciliśmy roboty zabezpieczające. Miały się rozpocząć w najbliższą niedzielę – powiedział na konferencji prasowej. Nie wiadomo więc czy jest tak, jak mówi rzecznik, że prace już trwały, czy może tak jak prezes, że się dopiero miały rozpocząć. Jedyną wiadomą jest to, że gdyby do wypadku doszło za dnia, kiedy pod ziemią pracowało więcej ludzi, doszłoby do prawdziwej masakry.
Od przynajmniej dwóch tygodni wiedzieli, że się cembrowina sypie i tylko to monitorowali – mówi "Trybunie Robotniczej" jeden z górników pracujący w kopalni „Szczygłowice”. Od półtora roku wydobycie jest niższe o połowę, za co dyrekcja nie wini siebie, a pracowników, strasząc, że zostaną bez pieniędzy – dodaje. Mówi także, że kierownik robót górniczych, inż. Michał Piecha doprowadził do tego, że w ostatnim czasie swoich funkcji zrzekło się trzech 3 sztygarów i kierownik oddziału. Dziś można tylko przypuszczać, że mogli oni wiedzieć o czyhającym niebezpieczeństwie i nie chcieli brać odpowiedzialności za życie setek ludzi.
Inny górnik z dwudziestoletnim stażem pracy pyta, gdzie był Okręgowy Urząd Górniczy i zaleca nam sprawdzenie, czy protokoły były fałszowane. Mogło być jak na „Halembie”, albo jak u nas podczas wybuchu metanu– tłumaczy.
Z relacji prasowych wynika, że w ostatnim tygodniu przed wypadkiem regularnie dochodziło do ewakuowania ich z wyrobisk z powodu problemów z wentylacją. Powietrze miało być zapylone.
Zakurzona ekspertyza
Szyb, który uległ zawaleniu powstał w 1970 r. Nie należy do najstarszych na Śląsku. Pierwsza awaria pojawiła się po 3 latach. Zaopiekowali się nim specjaliści z Politechniki Śląskiej, w tym dr Henryk Kleta z Wydziału Górnictwa i Geologii PŚl. w Gliwicach. Już 3 lata temu sporządził on ekspertyzę dla tego szybu, gdzie palcem wskazał, co należy zrobić, by nie doszło do katastrofy. Dokument był znany dyrekcji kopalni oraz jej właścicielowi. W dniu zawału dostępny był także w Internecie. Doktora Kletę wezwano do „Szczygłowic” dopiero tydzień przed wypadkiem.
Szyb jest już nie do odbudowania. Trzeba wstawić nowy, który kosztować będzie około 30 mln zł. Na szczęście nie był jedynym szybem wentylacyjnym, dzięki czemu dalszy fedrunek jest możliwy. Pełna normalizacja nastąpi jednak dopiero za półtora roku!
Rozważano kiedyś korzystanie z szybu kopalni „Dębieńsko”, ale potem ktoś „mądry” zrezygnował z tego i teraz widać jego głupotę – mówi informator "Trybuny Robotniczej".
Straty nie na raty
Tylko w dniu wypadku straty z jego tytułu to 2 mln złotych. Zamiast 20 tys. ton węgla, wydobyto ledwie 2 tys. Już wiadomo, że straty będą się sukcesywnie zwiększać, dziennie nawet o 1,6 mln zł. W kopalni „Szczygłowice” pracują obecnie dwie z trzech ścian wydobywczych, trzecia ma być uruchomiona za 3-4 tygodnie. W „Knurowie” z kolei funkcjonują dwie z trzech ścian. Powoduje to spadek ogólnego wydobycia o połowę. Szyb V był tak samo konserwowany jak wszystkie inne obiekty – zapewnia prezes Kompanii, co powoduje zwiększenie braku poczucia bezpieczeństwa u innych górników z kopalń należących do spółki.
Znawcy węglowej branży zwracają uwagę, że Kompania Węglowa w tym roku będzie miała problem ze spełnieniem zaplanowanych założeń wydobywczych, czyli 46 mln ton węgla. Składa się na to nie tylko katastrofa budowlana, która dotknęła „Szczygłowice” i „Knurów”, ale i niedawna awaria lin wyciągowych w kopalni „Bielszowice” w Rudzie Śląskiej oraz pożar w kopalni „Piekary” i zagrożenie metanowe w kopalni „Sośnica”.
Węgla dla elektrowni zabraknąć nie powinno. Chyba, że… te zechcą więcej „czarnego złota”, niż pierwotnie zamówiły. A wtedy czekają nas przymuszone oszczędności w używaniu energii elektrycznej.
Zapłacą pracownicy
Mimo zapewnień, że zawalenie się szybu nie wpłynie na obniżenie pensji górników obu kopalni, pracujące w nich osoby i tak obawiają się, że rzecz odbije się właśnie na nich. Jak na razie, wstrzymano nabór do KW.
Będą oszczędności. Zamiast przyjąć nowych ludzi do roboty, to nam się przyśrubuje normy, by pokryć straty i mieć pieniądze na nowy szyb – mówią górnicy. W tym roku spółka miała przyjąć 7 500 pracowników. Połowa z nich już pracuje, dalszy nabór może być jednak wstrzymany.
Patryk Kosela