Rosyjska doktryna Kalego
Rosja przyjęła nową doktrynę wojenną, w której palcem pokazuje na NATO jako źródło zagrożeń. Szczególnie ją niepokoi rozbudowa infrastruktury sojuszniczej w tych państwach NATO, które leżą w jej strefie zainteresowania. Jest przeciwnikiem stacjonowania obcych wojsk na terytoriach innych krajów. Skoro tak, to powinna być także przeciwnikiem samego siebie. Bo przecież sama utrzymuje swoje wojska w wielu krajach. W szczególności wbrew porozumieniu pokojowemu podpisanemu po wojnie z Gruzją w 2008 roku wciąż na terytoriach Abchazji i Osetii Południowej stacjonują rosyjskie wojska w ilościach przewyższających te, jakie tam były przed wojną. Łamie umowę podpisaną przez siebie i wynegocjowaną przez UE. Ale to nie wszystko. Brnie dalej: przygotowuje rozmieszczenie dodatkowych i stałych baz wojskowych w Abchazji i Osetii, czyli formalnie, w świetle prawa międzynarodowego, na terytorium Gruzji wbrew woli jej władz.
02.03.2010 | aktual.: 09.03.2010 13:58
To klasyczny przypadek imperialnej polityki, bezceremonialnego obchodzenia się z logiką, nie zwracania uwagi na jakąkolwiek spójność między własnymi deklaracjami a praktyką, stawiania siły ponad prawem. Przypadek szczególnie widoczny na tle ofensywy propagandowej Rosji przeciwko np. planom rozmieszczania baz amerykańskich w związku z projektem budowy systemu obrony przeciwrakietowej w Europie. To, co u innych jest be, w wydaniu własnym jest jak najbardziej usprawiedliwione. Rosyjscy przywódcy najwyraźniej w młodości zaczytywali się w sienkiewiczowskiej "W pustyni i w puszczy" i zaadaptowali na swoje potrzeby słynną doktrynę Kalego: jeśli Kali utrzymywać wojska i budować bazy na terytoriach innych krajów - to dobrze, to nikomu nie zagraża, jeśli ktoś inny budować - to źle, to zagraża Rosji.
Przy takiej doktrynie łatwo wpaść we własne sidła wojny informacyjnej. I Rosja właśnie w nie wpada. Rosyjska dyplomacja musi się porządnie nagimnastykować, aby wyjaśnić rozbieżność między tym, co mówi, a tym co robi; rozbieżność między swoją ofensywą propagandową a praktyką strategiczną. To jest dylemat w praktyce nierozwiązywalny. Tym bardziej, że obecność wojskowa na Kaukazie Południowym jest jednym z realnie najważniejszych priorytetów strategicznych Rosji. Leży ona w jej najżywotniejszym interesie narodowym, jeśli Rosja chce realizować przyjęty w ostatnich latach jednoznacznie imperialny kurs swojej polityki. Wątpliwa byłaby możliwość zbudowania i utrzymanie statusu imperialnego bez strategicznego panowania nad Kaukazem Południowym. I szerzej - bez wywalczenia sobie wyłącznej strefy wpływów na południowych i zachodnich obrzeżach Rosji.
Obecność wojskowa na Kaukazie Południowym i w regionie Morza Czarnego ma w tym znaczenie kluczowe. Co najmniej z czterech powodów. Po pierwsze - trzyma w strategicznym szachu państwa tego regionu poprzez uwiarygodnienie możliwości użycia siły do rozwiązywania jakichkolwiek poważniejszych sporów. Po drugie - okrąża buntujące się co pewien czas prowincje na Kaukazie Południowym. Po trzecie - blokując swobodę tranzytu przez korytarz południowo-kaukaski surowców energetycznych z Azji Centralnej zapewnia kontrolę nad państwami tamtego regionu, skazując je na przesył surowców wyłącznie przez terytorium Rosji. I po czwarte - stwarza przyczółek wyprowadzający na kierunek irański i szerzej bliskowschodni. Z tych względów bazy wojskowe na Kaukazie Południowym są dla Rosji chcącej odgrywać rolę samodzielnego mocarstwa swego rodzaju koniecznością strategiczną. Z tego punktu widzenia należy patrzeć też na przyczyny i przebieg wojny rosyjsko-gruzińskiej z 2008 roku. Dziś już nie może ulegać wątpliwości, ze leżała ona w
najżywotniejszym interesie Rosji.
Budowa rosyjskich baz w Abchazji i Osetii Południowej to impuls dla szerszej remilitaryzacji tego regionu. Daje np. usprawiedliwienie dla zwiększania obecności amerykańskiej w Gruzji. W sumie zwiększa to ryzyko kolejnego konfliktu. Zdesperowane władze gruzińskie mogą być wciąż bardzo podatne na prowokacje mające ostatecznie skompromitować je w oczach państw zachodnich. Dodać do tego trzeba, że Rosja ma duże możliwości wpływania na niestabilność polityczną w Gruzji. Domowy konflikt zbrojny jest tam wciąż łatwy do wywołania. Dodajmy do tego, że już dzisiaj wzrasta napięcie między Armenią i Azerbejdżanem na tle kryzysu karabaskiego. Lada chwila może dojść tam do wojny.
Gen. Stanisław Koziej specjalnie dla Wirtualnej Polski