Rosji groziła powtórka z Czarnobyla - krok od katastrofy
Rosji groziła katastrofa atomowa podobna do tej w Czarnobylu - twierdzą rosyjscy dziennikarze. Wszystko przez wybuch pożaru na okręcie atomowym "Jekatierinburg", do którego doszło w grudniu. Szczegóły tego wydarzenia opisuje tygodnik "Kommiersant - Włast", który przeprowadził własne dochodzenie.
Zobacz też: Atomowy okręt w ogniu - zdjęcia
Atomowy okręt podwodny w ostatnich dniach grudnia zawinął do stoczni w Rosljakowie pod Murmańskiem na rutynowy przegląd techniczny. Podczas prac spawalniczych na pokładzie wybuchł pożar. Jego gaszenie trwało ponad dobę.
"Kommiersant - Włast" utrzymuje, że wbrew temu co oficjalnie podawało Ministerstwo Obrony Federacji Rosyjskiej, w czasie pożaru, z którym walczono niemal dobę, na pokładzie okrętu znajdowały się rakiety z głowicami nuklearnymi, torpedy i dwa reaktory atomowe. Pismo powołuje się na źródła w dowództwie Marynarki Wojennej FR i Flocie Północnej.
Specjaliści wojskowi zapewniali, że podczas wszelkich prac w doku remontowym uzbrojenie - zarówno jądrowe, jak i konwencjonalne - z okrętów nawodnych i podwodnych jest usuwane. Według rosyjskiego tygodnika, w danym wypadku tak się nie stało, ponieważ "Jekaterinburg" miał jedynie przejść krótki przegląd, a w takich sytuacjach dowództwo niekiedy rezygnuje z wyładowania uzbrojenia.
"Kommiersant-Włast" zwraca uwagę, że po pożarze okręt nie pozostał w doku, lecz w pierwszych dniach stycznia w pośpiechu przemieszczono go najpierw do zatoki Okolnaja, a później do zatoki Jagielnaja, na miejsce stałego bazowania. Zdaniem pisma, jedynym uzasadnieniem takiego działania była konieczność wyładowania z "Jekaterinburga" rakiet i torped.
Tygodnik podaje, że 29 grudnia na okręcie znajdowało się 16 międzykontynentalnych rakiet balistycznych Siniewa. Na każdej z nich zwykle zamontowane są cztery głowice atomowe. Były tam też torpedy, z których jedna-dwie również mogły być uzbrojone w głowice nuklearne, i dwa reaktory jądrowe o mocy 90 MW każdy.
Zdaniem dziennikarzy prowadzących śledztwo, gdyby doszło do wybuchu i uszkodzenia reaktorów jądrowych, zginęliby wszyscy marynarze i pracownicy stoczni. Skażeniu uległyby wody, ziemia i przestrzeń powietrzna Półwyspu Kolskiego. Trzeba byłoby, w warunkach polarnej nocy, ewakuować ponad 400 tysięcy osób.
"Heroizm marynarzy wynoszących z okrętu torpedy, przypadek a może podjęta w ostatniej chwili decyzja o podtopieniu doku - co uchroniło nas przed tragedią?" - zastanawiają się dziennikarze "Kommiersanta Włast".