Rosjanie podsłuchiwali polskich ekspertów
Moskwa inwigilowała polskich specjalistów, którzy na terenie Rosji badali przyczyny katastrofy smoleńskiej. Rosjanie wiedzieli o każdym kroku naszych ekspertów, bo ich podsłuchiwali! Ujawnił to w swej książce pułkownik Edmund Klich (66 l.), akredytowany przy rosyjskim komitecie lotniczym MAK. Jak pisze Klich, Rosjanie znali nawet treści jego rozmów z polskimi szyfrantami ze służb specjalnych, którzy przesyłali tajne meldunki do szefa resortu obrony i samego premiera Donalda Tuska (55 l.)!
23.04.2012 | aktual.: 23.04.2012 10:34
Zapewnienia o doskonałej współpracy Moskwy w wyjaśnianiu przyczyn tragedii z 10 kwietnia można miedzy bajki włożyć. Jak wynika ze słów pułkownika, każdy krok naszych ekspertów lotniczych z komisji był dokładnie śledzony przez Rosjan. Wiedzieli o wszystkim, o czym rozmawiają nasi badacze, co ustalają i co raportują polskim władzom. Rosyjskie służby specjalne od początku bowiem oplotły Polaków siecią podsłuchów.
Edmundowi Klichowi od początku badań w Rosji towarzyszyli polscy oficerowie dysponujący sprzętem kryptograficznym, za pomocą którego mógł wysyłać ministrowi obrony narodowej i premierowi poufne meldunki. Ale gdy pewnego dnia, kiedy oficerowie ci mieli zostać odwołani do Polski, spotkał się z zastępcą Tatiany Anodiny (75 l.) Aleksiejem Morozowem (40 l.), zrozumiał, że Rosjanie go podsłuchują i wiedzą o każdym jego kroku.
– Niedługo po tym, gdy dowiedziałem się, że wojsko zwija łączność specjalną i nie będę miał jak słać meldunków do Warszawy, spotkałem się z Morozowem. Zaproponował mi, że może załatwić, by moje meldunki były przesyłane bezpośrednio do premiera Donalda Tuska. A ja wcześniej pytałem naszych szyfrantów, czy mają możliwość przesyłania moich pism prosto do premiera, bez żadnych pośredników. Skąd Morozow o tym wszystkim wiedział?! – relacjonuje pułkownik Klich.
O podsłuchiwaniu przez Rosjan świadczy także fakt, że w moskiewskim hotelu Marriott naszym ekspertom przydzielano tylko dwa apartamenty – nie mogli sobie dowolnie wybrać pokoju. – Dziwna sprawa. W tym Marriotcie zawsze dawali mi tylko dwa apartamenty, albo ten, albo ten. Nawet mówiłem kolegom, że pewnie nie chce im się przenosić pluskiew (miniaturowych mikrofonów) do innego pokoju – opowiada nasz akredytowany.
Polecamy wydanie internetowe Fakt.pl:
Tak wielbłądzica je śniadanie!