Rosjanie nie powstrzymują walk między Turkami a Kurdami. Kreml odgrywa się na Amerykanach
Rosja znowu rozdaje karty i pogłębia podziały w NATO. Moskwa powstrzymała wsparcie sił reżimowych dla Kurdów walczących z turecką inwazją w Syrii. Kreml pozwala sojusznikom USA wykrwawiać się nawzajem. Jedyne, co w tej sytuacji grozi Rosjanom, to wyczerpanie się zapasów popcornu na Kremlu.
W Syrii gruchnęła wiadomość o porozumieniu pomiędzy reżimem w Damaszku, a Kurdami z rejonu Afrin w północno - zachodniej części kraju, którzy od 20 stycznia odpierają tureckie siły inwazyjne. Ankara, w przypływie czarnego humoru, nazwała inwazję "Operacją Gałązka Oliwna". Zgodnie z umową milicje prezydenta Asada wkroczyłyby do enklawy w celu przejęcia kontroli nad granicami i zapewnienia "integralności terytorialnej" państwa.
W praktyce mogłoby to doprowadzić do starcia pomiędzy wojskami Asada, a siłami tureckimi, których zadeklarowanym celem jest zniszczenie "terrorystycznych organizacji" w Afrin, czyli zlikwidowanie kurdyjskiego kantonu. W ostatniej chwili interweniowali Rosjanie, którzy nie pozwolili na zrealizowanie umowy.
Oznacza to, że krwawe walki będą trwały. Turcy, używający samolotów, czołgów i ciężkiej artylerii, chwalą się setkami zabitych "terrorystów". Kurdowie mówią o setkach ofiar cywilnych, a równocześnie pokazują zestrzelony turecki śmigłowiec i spalone czołgi. Wśród zniszczonych maszyn są dobrze nam znane Leopardy 2, które uważane były za jedne z najlepszych na świecie, dopóki nie trafiły do Syrii. Kurdyjskie komando przeprowadziło nawet spektakularny rajd na sztab operacji wewnątrz Turcji.
Rosjanie mogliby przerwać walki
Wojska reżimowe opuściły tereny kurdyjskie, w tym rejon Afrin, na początku wojny domowej, aby skoncentrować się na rebelii sunnickiej. Do starć między siłami Asada a milicjami kurdyjskimi dochodziło bardzo sporadycznie. Przykładem tego była bitwa o Aleppo, gdzie kurdyjska dzielnica zachowała praktyczną niezależność pomimo morderczego konfliktu pomiędzy reżimem, a milicjami w dzielnicach sunnickich.
Teraz interwencja Damaszku, formalnie wspieranego przez Moskwę, miałaby szansę zakończyć walki w Afrin. Rosjanie mogą skutecznie zamknąć przestrzeń powietrzną nad enklawą pozbawiając tureckie siły lądowe wsparcia, bez którego Ankara nie przełamie oporu Kurdów. Pojawienie się syryjskich żołnierzy na punktach granicznych byłoby też ważnym argumentem dyplomatycznym podważającym działania Turków.
Moskwa odgrywa się na Amerykanach
Konflikt turecko – kurdyjski jest jednak zbyt dobrą okazją do odegrania się na Amerykanach. Moskwa nie może przepuścić takiej okazji zwłaszcza teraz, po zmasakrowaniu przez amerykańskie samoloty rosyjskich najemników w Syrii. Turcja jest członkiem NATO i ma drugą co do wielkości armię sojuszu, na którego czele stoi USA. Pentagon wspiera także Kurdów, bez których nie dałoby się pokonać Państwa Islamskiego. W Afrin nie ma amerykańskich żołnierzy, ale nie brak broni dostarczonej przez Waszyngton. W ten sposób rosyjscy wojskowi mogą świętować za każdym razem, gdy amerykańska rakieta spali natowski czołg.
To rozgrywka, której Kreml nie może przegrać. Sukces Turcji będzie ciosem dla pozycji USA, a Amerykanie znowu zostaną oskarżeni o porzucenie sojuszników w potrzebie. Z kolei zwycięstwo w Afrin może skłonić Ankarę do zaatakowania terenów kurdyjskich dalej na wschodzie Syrii, a tam już są żołnierze USA. To grozi bezpośrednią konfrontacją.
Krwawiąca armia turecka, która straciła już ok. 40 zabitych, pogłębia podziały w NATO. Przykładem takich napięć jest zmiana nazwy ulicy, przy której znajduje się ambasada USA w Ankarze. Teraz jest to ulica im. Operacji Gałązka Oliwna, co jest oczywistym przytykiem wobec Waszyngtonu. Niedawna wizyta szefa amerykańskiej dyplomacji Rexa Tillersona w Ankarze także nie zakończyła sporu.
- Rosja nikomu się nie narzuca – powiedział Michaił Bogdanow, wiceminister spraw zagranicznych Rosji. – Jeżeli ktoś będzie widział taką potrzebę, to zawsze gotowi jesteśmy służyć pomocą w celu przerwania rozlewu krwi i wypracowania kompromisu.
Raz jeszcze Rosjanie stawiają się w roli arbitra gotowego studzić emocje i rozsądzać zwaśnionych. To między innymi taka polityka, oparta o sprawną, racjonalną dyplomację, pozwoliła Moskwie wrócić na Bliski Wschód i do wielkiej, globalnej rozgrywki pomimo tego, że "na papierze" Kreml jest znacznie słabszy od Waszyngtonu.