ŚwiatRosja ostrzeliwuje Ukrainę rakietami. Są mocne dowody

Rosja ostrzeliwuje Ukrainę rakietami. Są mocne dowody

Nie ulega wątpliwości, że Moskwa aktywnie wspiera tzw. separatystów na wschodzie Ukrainy. Zbroi ich, opłaca i przerzuca przez granicę kolejnych "ochotników". Jednak w ostatnich dniach pojawiły się wiarygodne dowody, że z rosyjskiego terytorium prowadzony jest też ostrzał rakietowy. Oznaczałoby to, że Rosja bierze już bezpośredni udział w ukraińskim konflikcie.

Rosja ostrzeliwuje Ukrainę rakietami. Są mocne dowody
Źródło zdjęć: © AFP | Andrey Kronberg

W mijających dniach w sieci pojawiły się amatorskie nagrania wideo, które według podpisów przedstawiają salwy artylerii rakietowej oddawane z rosyjskiego terytorium w kierunku Ukrainy. Dziennikarze serwisu The Interpreter, zajmującego się szeroko pojętym monitoringiem rosyjskich mediów i blogosfery, postanowili zebrać i drobiazgowo przeanalizować opublikowane filmy. I doszli do wniosku, że są to najmocniejsze dowody - z dotychczas zebranych - na jawne militarne zaangażowanie Kremla na wschodzie Ukrainy. O sprawie pisze też prestiżowy magazyn "Foreign Policy".

Autorami kilku nagrań, które były szeroko rozpowszechniane w serwisach społecznościowych, są najprawdopodobniej mieszkańcy Gukowa, niewielkiego miasta leżącego tuż przy granicy z Ukrainą. Jak ustalili dziennikarze, to właśnie z jego okolic wystrzelono rakiety, najprawdopodobniej wykorzystując mobilne wyrzutnie BM-21 Grad.

Jedno z nagrań ostrzału Ukrainy z rosyjskiego terytorium

Opracowane na początku lat 60. w ZSRR Grady to broń bardzo rozpowszechniona w siłach zbrojnych państw byłego bloku socjalistycznego (ma je również polska armia). Pewne jest, że ograniczoną liczbę tych wyrzutni przejęli od ukraińskich wojsk tzw. separatyści. Ale na stronie internetowej "Foreign Policy" czytamy, że choć Rosja niezaprzeczalnie wsparła rebeliantów czołgami, transporterami opancerzonymi czy ciężarówkami, nie istnieją żadne wiarygodne dowody, by przekazywała im swoje Grady.

Interpreter bardzo uważnie i szczegółowo przeanalizował opublikowane filmy przy użyciu dostępnych w internecie narzędzi takich jak Google Street View i Google Maps, lokalizując miejsca, z których zostały nagrane. Wyniki dziennikarskiego śledztwa nie pozostawiają wątpliwości, że rakiety wystrzelono z rosyjskiego terytorium w kierunku zachodnim, czyli w stronę Ukrainy (z drobiazgowymi analizami można się zapoznać tutaj i tutaj).

Autor nagrania "ukarany" w Rosji

Jak czytamy na stronie internetowej "Rzeczpospolitej", autorem nagrania będącego koronnym dowodem na udział Moskwy w wojnie na Ukrainie jest Dmitrij Tłustangiełow. Argumentem przemawiającym za autentycznością zarejestrowanego przez niego filmiku może być fakt, że WKontakcie, największy serwis społecznościowy w Rosji i od niedawna kontrolowany przez ludzi Kremla, skasował jego profil, gdy wrzucił nań wspomniane wideo. Tłustangiełowa trudno posądzać o sympatię do Ukraińców, bo jego strona roiła się od nacjonalistycznych wpisów. Usunięcie jego profilu było zapewne z jednej strony pozbyciem się przez władzę niewygodnego dowodu, a z drugiej można traktować ją jak swoistą karę dla mężczyzny za zdemaskowanie rosyjskich działań.

"RP" pisze, że Tłustangiełow najpierw powiedział rosyjskim mediom, że na filmie widać ostrzał prowadzony przez rosyjskie wyrzutnie Grad, ale w późniejszych deklaracjach wszystkiego się wyparł i stwierdził, że sam nie wie, co widnieje na nagraniu. Działania administracji WKontakcie nie przyniosły jednak zamierzonego skutku, bo wideo zostało natychmiast rozpowszechnione przez internautów na innych serwisach.

Ukraińscy żołnierze potwierdzają

Ustalenia dziennikarzy Interpretera znajdują potwierdzenie w doniesieniach płynących od ukraińskich żołnierzy. 72. Brygada Piechoty Zmechanizowanej raportowała 16 lipca, że została ostrzelana pociskami Grad. Bombardowanie było na tyle intensywne, że jednostka musiała wycofać się z zajmowanych pozycji. Wojskowi twierdzili, że atak został przeprowadzony z rosyjskiego terytorium.

Ich meldunek może być o tyle prawdziwy, że stacjonowali oni w rejonie Czerwonopartyzańska, które położne jest w obwodzie ługańskim, dokładnie vis a vis Gukowa. Czerwonopartyzańsk oddalony jest o około 10 kilometrów od domniemanego miejsca użycia Gradów, a więc znajduje się idealnie w ich zasięgu.

"Foreign Policy" przypomina z kolei tragiczne wydarzenia z 11 lipca, gdy w wyniku ostrzelania ukraińskiego konwoju również pociskami Grad zginęło 19 żołnierzy, a prawie 100 zostało rannych. Już wtedy spekulowano, że ostrzał mógł zostać dokonany od strony Rosji. Zaatakowany wtedy rejon znajduje się jedynie ok. 30 kilometrów od Gukowa. W zależności od wersji maksymalny zasięg Gradów może wynosić nawet 40 kilometrów. Wnioski nasuwają się zatem same.

Pełzająca agresja

Ustalenia Interpretera są kolejnym z całej serii niepokojących sygnałów świadczących o potężnej eskalacji konfliktu w Donbasie. Kilka dni temu NATO alarmowało, że Moskwa znów koncentruje wojska przy granicy z Ukrainą. Kreml znacząco zwiększył rozmiary wsparcia płynącego do tzw. separatystów w postaci przerzucanych przez granicę ludzi, broni i ciężkiego sprzętu.

Najświeższe doniesienia mówią też o kolejnym w ostatnich dniach ukraińskim samolocie - tym razem był to szturmowy Su-25 - który został zestrzelony na wschodzie kraju w niejasnych okolicznościach. Kijów twierdzi, że maszynę trafiła rakieta wystrzelona z terytorium Rosji, ale odpowiedzialność wzięli też na siebie tzw. separatyści - na razie niemożliwa jest wiarygodna weryfikacja tych informacji.

Ukraińskie władze alarmują, że z obwodu ługańskiego płyną informacje o zaobserwowaniu obecności "zielonych ludzików", czyli rosyjskich żołnierzy w mundurach bez znaków rozpoznawczych. Warto pamiętać, że w taki sam sposób rozpoczynała się kilka miesięcy temu operacja przejęcia Krymu.

Wszystko więc wskazuje na to, że Kreml coraz mocniej realizuje scenariusz "pełzającej agresji", o której pisał ostatnio portal Defence24.pl. Czyli nie otwarty konflikt zbrojny, ale wojna skryta, prowadzona nieoficjalnie i przy użyciu nieoznakowanych formacji, często działających pod płaszczykiem tzw. separatystów.

Nie wiadomo, czy zaobserwowane wyrzutnie rakietowe należą do regularnego rosyjskiego wojska czy jest to sprzęt przekazany i obsługiwany przez rebeliantów, którym Moskwa dała schronienie po swojej stronie granicy. Jednak w tej sytuacji nie ma to żadnego znaczenia, bo mocodawca jest jeden i ten sam. Każdy go zna.

Źródło: The Interpreter, "Foreign Policy", "Rzeczpospolita", WP.PL

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)