Rosgwardia, aktorzy i kolejki w Chersoniu: jak żyje jedyne miasto obwodowe okupowane przez Rosjan
Chersoń od dwóch tygodni żyje pod okupacją rosyjską. Mimo że w mieście i w obwodzie działa Rosgwardia — współczesne NKWD — która porywa radnych, mieszkańcy sprzeciwiają się okupacji. Codziennie odbywają się tam protesty, które w weekendy są masowe. Jak funkcjonuje miasto w warunkach dwuwładzy?
17.03.2022 | aktual.: 12.04.2022 10:41
Dla Wiadomości WP - Igor Isajew
— Są posterunki, jest Rosgwardia, są wojska rosyjskie. Ale flagi w Chersoniu wiszą ukraińskie, mer niczego oficjalnie nie podpisał, nie oddał miasta — mówi mi Jurij, jeden z rejonowych radnych. Kiedy to mówi, słychać wybuchy: wojska rosyjskie ostrzeliwują oddalony o 70 km Mikołajów. Rosyjskie flagi wywieszono za to na południu Chersońszczyzny, bliżej Krymu: — Ale nasi chłopcy w nocy tam zmieniają flagi na ukraińskie. Rosjanie myśleli, że ich tu ludzie będą witać, jak w 2014 na Krymie, a tak się nie stało. Teraz przyjeżdżają do nas "grupy wsparcia", artyści właśnie z Krymu, którzy pokazują "wdzięcznych" mieszkańców — kontynuuje Jurij.
Protesty mieszkańców, którzy mówią okupantom, by "szli do domu", nie dają Rosjanom możliwości przeprowadzenia "referendum" i stworzenia w regionie "Chersońskiej Republiki Ludowej" — na wzór tych nieuznawanych w Doniecku i Ługańsku.
— W weekendy mamy tysiące ludzi na wiecach przeciwko okupacji. Rozpoczęły się dlatego, że propagandyści próbowali pokazać wyreżyserowane poparcie dla Rosji, ale nie byli w stanie nakręcić tych filmów. Mówiliśmy aktorom i statystom: "Wynoście się". Wiec w Chersoniu 5 marca zachęcił ludzi w innych miastach na terytorium okupowanym. W Nowej Kachowce jednak proukraińska manifestacja była powodem do wprowadzenia nadzwyczajnych kontroli, ludzie mogą wyjść na ulicę tylko z przepustkami — mówi Jurij.
Mer Chersonia Ihor Kołychajew wraz z radą miasta 12 marca opublikowali oświadczenie, w którym twierdzą, że "Chersońszczyzna była, jest i będzie integralną częścią jednej Ukrainy". Tymczasem w położonym niedaleko Melitopolu okupanci już wyznaczyli swoją "pełniącą" obowiązki mera, porywają proukraińskich radnych i działaczy, w tym narodowości krymskotatarskiej.
— U nas po prostu przyszli do obwodowej administracji i rady miejskiej. Powiedzieli: będziemy tu stać z bronią. A wy pracujcie dalej. Pojawiła się propozycja oddania miasta, ale nasz mer odmówił. Teraz zarządza miastem: zaopatrzeniem w wodę, elektrykę, transportem — podkreśla Jurij.
Chersońszczyzna jest ważna dla okupantów jako "wielka ziemia" dla de facto wyspy Krym. To tu jest woda dla Krymu, drogi, kolej i żywność. I to tu okupanci zdobyli najwięcej kontroli w pierwszych dniach wojny.
Zobacz także
Miasto w kolejkach
Na stronie chersońskiej rady miejskiej rano pojawia się informacja o tym, gdzie można kupić chleb. "Możliwe są zmiany, wszystko zależy od tego, czy robotnicy będą mogli dostać się do pracy i czy przejadą samochody przez posterunki okupantów" — zastrzega rada.
Całe miasto stoi w długich i wyczerpujących kolejkach po jedzenie. Większość mieszkańców Chersonia budzi się rano, by zająć właściwą kolejkę i spędzić tam pierwszą połowę dnia.
— U nas nie ma takich ostrzałów, jak w Mariupolu czy Charkowie, ale przedmieścia, na przykład Stepaniwka czy Antoniwka, są zniszczone. Bywają ostrzały, większa technika pojechała jednak w kierunku Mikołajowa — mówi Jurij. — Bardzo nas nie bombardowali, bo nie mieliśmy wojska i poważnej obrony. Cały ostrzał rozpoczął się dokładnie o 6:15 rano, w pierwszym dniu wojny, i głównym celem było lotnisko w Czornobajiwce.
Rodzina Jurija prowadzi także kilka sklepów — w ubiegłym tygodniu na parę godzin otworzyli sklep z zabawkami dla dzieci: "Wojna wojną, ale ludzie pisali, że chcą zrobić prezenty dla swoich pociech. Mamy towar na magazynie, dlatego otworzyliśmy. A sprzedawcy też chcą zarobić".
Na terenie okupowanym brakuje gotówki, nie wolno też płacić kartą przez terminal. Póki działa Internet, przelewy odbywają się przez aplikacje popularnych banków ukraińskich, przez aplikację mieszkańcy także mogą uzyskać pomoc Kijowa w wysokości 6500 hrywn (ok. 1000 zł).
Szabrowników ścigają "patrole obywatelskie" — mieszkańcy albo członkowie ukraińskiej obrony terytorialnej.
15 dób aresztu zgodnie z rosyjskim prawem
Obrona terytorialna, która kilka dni temu walczyła przeciwko okupantom, teraz pełni rolę straży obywatelskiej. — Nie podkreślają już, że są siłami ukraińskimi, ale funkcjonują obok okupantów — twierdzi Jurij.
Najbardziej "widoczni" członkowie obrony terytorialnej jednak ukrywają się — jeden, do którego dotarłem, śpi od kilku dni w różnych miejscach, m.in. na klatkach schodowych. Musi ukrywać się nie tylko przed Rosgwardią, ale i przed patrolami sąsiedzkimi, które wyłapują "obcych". Z Chersonia wyjechać nie może, bo Rosjanie kontrolują drogi i cały region.
Wśród pierwszych budynków, które przejęli okupanci, był areszt śledczy. Rosgwardia wykorzystuje go, by zastraszyć aktywistów i samorządowców — chwyta ludzi i wsadza do aresztu na 15 "administracyjnych" dób. Nie ma takiej normy w prawie ukraińskim — ale w rosyjskiej czy białoruskiej rzeczywistości takie "areszty" są często stosowane w celu neutralizacji aktywnej części społeczeństwa. Jednak areszt śledczy pozwala na zatrzymanie co najwyżej kilkuset osób, tymczasem na ulice wychodzą tysiące — podkreśla Jurij.
— W dodatku nie mówimy o tym za dużo, ale u nas każdy ma broń, Rosjanom nie będzie łatwo. Teraz próbują dowiedzieć się, kto bronił miasta 1 marca. Zatrzymują. Takie listy już są — słyszę.
Rosjanie weszli do miasta w pierwszym dniu marca, walki odbywały się w okolicy centralnego parku. W czasie obrony zginęło 40 mieszkańców Chersonia.
Miasto odcięte, ale wirtualne karty są
Przez kilka pierwszych dni marca Chersońszczyzna była odcięta od świata, nie było Internetu i zasięgu ukraińskich sieci komórkowych. Później pojawił się zasięg jednego z operatorów, którego wirtualną kartę można było kupić przez Internet.
— W Chersoniu mamy póki co swobodny ruch po mieście, ale w innych miastach regionu bywa różnie. Kilka dni temu Rosjanie zaczęli wypuszczać ludzi do sąsiedniej wsi, żeby kupić żywność. Nie ma zaopatrzenia z zewnątrz, ale Chersońszczyzna to agrarny region, poradzimy sobie. Teraz w mieście jest duży niedobór żywności, w sklepach są puste półki, nie ma nic — mówi Jurij.
Dodaje, że za granicę regionu nie da się wyjechać i że on przegapił moment, kiedy mógł wywieźć rodzinę. — Chciałbym wywieźć żonę i dzieci, ale już nie ma możliwości. Do końca nie wierzyłem, że rozpocznie się wojna. Zawiózłbym rodzinę do bezpiecznego miejsca i bym tu wrócił. Pomoc jest potrzebna. Brakuje lekarstw, dlatego miałbym co robić nawet w warunkach okupacji - zaznacza.
W ostatnią niedzielę kilka tysięcy mieszkańców wyszło na demonstrację w centrum miasta — akurat przypadła rocznica wypędzenia z miasta nazistów w 1944 roku. Mieszkańcy skandowali: "Rosyjski żołnierz to faszysta i okupant". Rosyjscy żołnierze otworzyli ogień w stronę pokojowej akcji.