Rodziny smoleńskie skarżą się na Kopacz
Przedstawiciele pięciu rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej skierowali list do parlamentarnego zespołu ds. zbadania przyczyn katastrofy. Zdaniem autorów listu, minister zdrowia Ewa Kopacz nie zapewniła równoprawnego udziału Polski w badaniach sądowo-lekarskich. Według nich, państwo polskie za sprawą swoich przedstawicieli "nie zdało egzaminu", a "najbardziej zadziwiający i oburzający jest zaś fakt, iż osoby odpowiedzialne za taki stan rzeczy zamiast ponieść konsekwencje, pretendują do najwyższych stanowisk w państwie".
07.11.2011 | aktual.: 07.11.2011 17:57
List, podpisany przez Dariusza Fedorowicza, Ewę Kochanowską, Andrzeja Melaka, Jadwigę Gosiewską i Zuzannę Kurtykę, odczytano podczas posiedzenia zespołu. Szef zespołu ds. zbadania przyczyn katastrofy smoleńskiej Antoni Macierewicz (PiS) poinformował, że przekaże ten list marszałkowi seniorowi Józefowi Zychowi. Jego zdaniem, sejm z tym listem powinien się zapoznać.
"W chwili gdy odbywa się posiedzenie zespołu parlamentarnego, my - mamy nadzieję szczęśliwie - dolecieliśmy już do Rzymu, gdzie część rodzin smoleńskich udaje się na pielgrzymkę do Ojca Świętego Benedykta XVI" - napisali autorzy listu.
Jak w nim zaznaczyli, medialne zapewnienia minister zdrowia Ewy Kopacz o uczestnictwie polskich patomorfologów w sekcjach ofiar katastrofy smoleńskiej były "fikcją".
"Chcielibyśmy się dowiedzieć co dziś czuje pani minister, gdy na jaw wychodzi fałszowanie dokumentacji medycznej. Co może odpowiedzieć rodzinom pytającym, czy jako minister rządu RP zapewniła w ramach swego resortu wysłanie na miejsce odpowiednich do sytuacji sił i środków?" - pytają autorzy listu.
Według nich, zespół specjalistów z zakresu medycyny sądowej zgłosił swoją gotowość do wyjazdu natychmiast po katastrofie. Pytają w liście, dlaczego tych ekspertów nie wysłano na miejsce katastrofy.
Napisali także, że rodziny ofiar katastrofy smoleńskiej otrzymały liczne zapewnienia o najwyższej staranności działań, jak przekopywanie ziemi w miejscu znalezienia szczątków do głębokości ponad 1 metra. Ich zdaniem, okazało się to nieprawdą.
Przywołali też pierwsze spotkanie rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej z premierem Donaldem Tuskiem, na którym - ich zdaniem - Kopacz przyznała, że taką informację uzyskała od Rosjan. "Uważamy, że takim działaniem pani minister Ewa Kopacz wprowadziła w błąd nie tylko rodziny ofiar i polską opinię publiczną, ale używając autorytetu ministra rządu RP także organa państwa polskiego, w tym prokuraturę, powołane do zbadania tej tragedii" - podkreślają autorzy listu.
Ich zdaniem, organy te zrezygnowały ze zlecania badań sądowo-lekarskich po przylocie szczątków ofiar do kraju. "Przypuszczamy, że w głównej mierze za sprawą działań pani Kopacz, strona polska pozbawiła się w ten sposób niezmiernie ważnego materiału dowodowego istotnego do wyjaśnienia przyczyn tego 'zwykłego wypadku'" - napisano.
W ocenie autorów listu, Kopacz nie zapewniła wystarczających sił i środków dla zbadania sprawy na miejscu. "Nie zapewniła, popierając autorytetem członka rządu RP, równoprawnego udziału Polski w badaniach sądowo-lekarskich. Nie zapewniła zabezpieczenia wiarygodnych materiałów z tych badań" - uważają.
Ich zdaniem, państwo polskie za sprawą swoich przedstawicieli "nie zdało egzaminu". "Najbardziej zadziwiający i oburzający jest zaś fakt, iż osoby odpowiedzialne za taki stan rzeczy zamiast ponieść konsekwencje, pretendują do najwyższych stanowisk w państwie" - napisali autorzy listu.
W resorcie zdrowia poinformowano, że minister Kopacz nie będzie komentowała treści listu.
Kopacz towarzyszyła w kwietniu 2010 r. rodzinom ofiar katastrofy smoleńskiej, które pojechały do Moskwy, by identyfikować swoich bliskich w Instytucie Medycyny Sądowej.
W styczniu 2011 r. podczas debaty nad informacją o działaniach rządu zmierzających do ustalenia przyczyn i okoliczności katastrofy smoleńskiej, Kopacz mówiła m.in., że informację o przekopywaniu ziemi na miejscu katastrofy otrzymała od osób, które były w Smoleńsku.
Jak wówczas podkreśliła, ona, szef kancelarii premiera Tomasz Arabski, nasi lekarze, byli w Moskwie, a nie w Smoleńsku. - Uzyskaliśmy informacje od tych, którzy dowozili do Moskwy, do zakładu medycyny sądowej to, co potem było poddawane badaniu genetycznemu, co było określane jako część ciała, do której potem przypisywano nazwisko. Te szczątki ciała, już po badaniu genetycznym, trafiały do rodzin, niekiedy już wtedy, kiedy odbyły się pogrzeby - powiedziała Kopacz.