Rodzinne domy pod ostrzałem
Rodzinne placówki mają zastąpić dotychczasowe duże, państwowe domy dziecka. Ale tylko w teorii. W praktyce urzędnicy masowo je wybijają. Nazywają to „zrywaniem strupów”.
11.08.2008 | aktual.: 12.08.2008 10:02
Minister pracy i polityki społecznej pokaże pod koniec sierpnia gotowy już projekt ustawy, na który od lat czekają dzieci, rodziny zastępcze oraz rodzinne domy dziecka. Ustawa traktująca „o pieczy zastępczej” teoretycznie ma zachęcić Polaków do przyjmowania sierot pod swój dach. Tak, by już w 2015 roku znikły duże, państwowe domy dziecka.
To teoretyczne dobrodziejstwa ustawy. W praktyce ludzie, którzy od lat niosą pomoc osieroconym maluchom, są pewni, że publiczne domy dziecka nie znikną nawet za sto lat. Przeciwnie, ich zdaniem wkrótce nie będzie rodzin zastępczych i opartych na podobnej zasadzie, tylko nieco większych, rodzinnych domów dziecka. Bo urzędnicy wybijają je dziś jak kaczki.
Samych rodzinnych domów dziecka ubywa w zastraszającym tempie. W ostatnim roku zlikwidowano co najmniej kilkanaście z 267 istniejących. – To zaplanowana akcja dyskredytowania rodzicielstwa zastępczego – denerwuje się Andrzej Olszewski ze stowarzyszenia Misja Nadziei, rodzic zastępczy.
– Rodziny zastępcze są dla nas jak strupy – przyznaje pracownik jednego z małopolskich powiatowych centrów pomocy rodzinie. – Nie wiadomo, jak z nimi postępować i czy naprawdę chodzi im o dobro dzieci, a nie o pieniądze i ciepłą posadkę. Dlatego większość z nas uważa, że te strupy trzeba zrywać.
Jest jeszcze jeden powód urzędniczej niechęci – wiele osób zatrudnionych w centrach pomocy rodzinie łączy długoletnia przyjaźń z dyrektorami i wychowawcami państwowych sierocińców. Dla nich rozwój rodzicielstwa zastępczego oznacza utratę pracy.
Rozwiązanie klepnięte
To urzędnicy powiatowi zawierają umowę z osobami, które po testach psychologicznych i po szkoleniu tworzą namiastki domu. W rodzinnym domu dziecka (prowadzi go dyrektor na podstawie umowy o pracę)
może zamieszkać nawet 12 małoletnich. Prostszą metodą jest stworzenie dzieciom rodziny zastępczej. Z taką rodziną, w której może się znaleźć najwyżej sześcioro dzieci, miejscowy starosta (dokładniej podległe mu powiatowe centrum pomocy rodzinie) zawiera umowę-zlecenie. O ile małżeństwo spełnia „wymóg rękojmi należytego wykonywania zadań rodziny zastępczej”.
– To słowo wytrych – ocenia Ireneusz Kopania, który wraz z żoną prowadzi rodzinny dom dziecka na Śląsku. – Niewiele znaczy, ale doskonale przydaje się urzędnikom, gdy chcą zniszczyć dom lub rodzinę zastępczą.
Tak było w malowniczo położonej miejscowości B. Problemy prowadzącego rodzinny dom dziecka małżeństwa A. zaczęły się rok temu, gdy zamieszkała u nich pewna nastolatka. Późną wiosną tego roku dziewczyna zwierzyła się szkolnej pedagog, że A. poklepał ją po brzuchu. Pedagog zawiadomiła o klepaniu PCPR. Urzędnicy zawiadomili sąd rodzinny. W czerwcu w ekspresowym tempie sąd uznał (bez przesłuchania państwa A.), że podejrzenie molestowania seksualnego jest uzasadnione. I odebrał wychowawcom całą ósemkę dzieci. Małżeństwu zakazał kontaktów z wychowankami. A starosta jednym podpisem rozwiązał dom.
– Niepokojące jest to, że interwencja w stosunku do rodziny nastąpiła bez dokładnego zbadania sprawy przez sąd – mówi Małgorzata Łojkowska ze Stowarzyszenia Interwencji Prawnej. – Z posiadanych przez nas informacji wynika, że kiedy te decyzje zapadały, nie było prowadzone w tej sprawie żadne postępowanie karne w stosunku do rodzica zastępczego. Skoro wszyscy uważali, że sprawa nie jest warta postępowania karnego, dlaczego zastosowano tak drastyczne środki? Prokuratura bowiem dopiero z prasy dowiedziała się o klepnięciu w brzuch. Wtedy wszczęła śledztwo i w połowie lipca tego roku wsadziła pana A. do aresztu. – Nie ujawniamy żadnych szczegółów postępowania – wyjaśnia mi sucho prokurator zapytany, czy trzeba było umieszczać pana A. w areszcie?
Co ciekawe, klepana nastolatka wyznała nieco później, że nadal chciałaby żyć pod jednym dachem z panią i panem A. To samo mówiły inne dzieci, które w ciągu godziny pracownicy pomocy społecznej zabrali z domu A.
Stracił nawet żonę
– Zabrakło podstawowej dla każdego terapeuty wiedzy, że poranione przez los dzieci często chcą zwrócić na siebie uwagę. Różnymi sposobami, nawet rzucając oszczerstwa na opiekunów – wyjaśnia Teresa Jadczak-Szumiło, psycholog i pedagog prowadząca grupy wsparcia dla rodzin zastępczych.
Już wcześniej przez oświadczenie jednej dziewczynki, która wprost mówiła o molestowaniu, przestał istnieć inny rodzinny dom dziecka z Pomorza. Trzy lata temu aresztowano nauczyciela, który go prowadził. Dzieci trafiły do innych ośrodków, mężczyzna stracił żonę, która nie wytrzymała drwiących spojrzeń sąsiadów i po prostu uciekła. – Ostatecznie wychowawcę uniewinniono, ale wcześniej urzędnicy, którzy nie potrafili lub nie chcieli zweryfikować wersji dziecka, zniszczyli człowiekowi życie – mówi Joanna Luberadzka-Gruca z Fundacji „Przyjaciółka” i koordynatorka Koalicji na rzecz Rodziny Zastępczej. Jej zdaniem takie historie sprawiają, że ludzie zniechęcają się do tworzenia rodzin zastępczych.
– A przecież w takim przypadku wystarczyło odizolować wychowawcę od reszty rodziny do czasu wyjaśnienia sprawy – dodaje Teresa Jadczak-Szumiło. – Dom istniałby nadal. Ale w Polsce dziecko traktuje się jak przedmiot, który można przenosić z miejsca na miejsce. Nie bierze się pod uwagę, że wciąż przeprowadzane źle się będzie czuło i najprawdopodobniej nigdy już nikomu nie zaufa.
Rodzinny zakład pracy
Zdaniem znanej warszawskiej prawniczki Beaty Sukowskiej-Domino rodzicielstwo zastępcze przechodzi dziś poważny kryzys. – W obecnym systemie rodzice zastępczy i urzędnicy narażeni są na spory, a w wyniku tych sporów dorosłych cierpią dzieci – twierdzi. – Z jednej strony prowadzący dom ma tworzyć dzieciom rodzinę. Z drugiej jest to zakład, placówka – wyjaśnia Ireneusz Kopania. – Z jednej strony wymaga się od nas poświęcenia, zapomnienia o nadgodzinach, urlopach i pieniądzach, z drugiej w takich domach zagląda się do lodówek i zwyczajnie, z byle powodu, szantażuje. Jest to okrutna forma szantażu: jak będziecie dalej domagać się na przykład respektowania waszych praw pracowniczych, to dzieci będą niedługo do kogoś innego mówić „mamo” lub „tato”.
W sytuacji konfliktowej wystarczy nawet, by starosta (lub jego pracownicy) spotkali małżeństwo bez towarzystwa dzieci na zakupach. – To wystarczający pretekst, by rozwiązać dom, bo przecież pozostawili wychowanków bez opieki – mówi Kopania, który akurat jako jeden z nielicznych ma szczęście prowadzić dom w powiecie mu przychylnym.
Nagana za miłość
Zgodnie z obecnie obowiązującą ustawą o pomocy społecznej rodzina zastępcza „obowiązana jest do współdziałania z powiatowym centrum pomocy rodzinie”. Nie ma tam słowa o tym, że centrum ma współdziałać z rodziną. Dlatego najczęściej nie współdziała, oddaje sprawy do sądów (jak w przypadku małżeństwa A.), w najlepszym razie straszy więzieniem.
Przekonał się o tym Andrzej Olszewski, który od lat koordynuje akcję „Szukam domu” (akcję na pewien czas zawieszono, gdy promująca ją na plakatach dziewczynka straciła dom w Cieszynie, bo rozwiązali go urzędnicy). Olszewskim lokalni pracownicy socjalni zagrozili odebraniem dzieci, gdy jedna z ich podopiecznych w ubiegłym roku uciekła z domu. – Zakochała się w chłopaku, który pociągnął ją na dno – wyjaśnia Olszewski. Rodzice zastępczy zostali wezwani na dywanik.
– Usłyszeliśmy, że jesteśmy złymi wychowawcami, bo nie pozwalamy dziewczynce na miłość – wspomina Andrzej Olszewski. Nastolatka trafiła do państwowego domu dziecka, z którego uciekła na dobre. Do dziś nie wiadomo, co się z nią dzieje. A co, gdy rodzice zastępczy zbyt głośno protestują? Tuż przed ostatnim Bożym Narodzeniem Agata Sochaczewska, dyrektorka rodzinnego domu dziecka w Jedlni-Letnisku pod Radomiem, odmówiła przyjęcia niemal 18-letniego młodzieńca ze skłonnościami samobójczymi. Tłumaczyła urzędnikom, że jego obecność może zaburzyć spokój i bezpieczeństwo domu. Dostała za to cztery nagany, po czym radni przegłosowali uchwałę o likwidacji jedynego w powiecie rodzinnego domu dziecka. Choć potem sąd uznał, że nagany są bezpodstawne, a dzieci u Sochaczewskiej otoczone były miłością i troską, dom przestał istnieć.
Mnożenie bytów
W rodzinnych domach dziecka mieszka dziś nieco ponad dwa tysiące sierot. Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej liczy, że w ciągu najbliższych kilku lat opieką zastępczą zostanie objęta większość z 25 tysięcy dzieci z państwowych sierocińców. Sprawić to ma wspomniana nowa ustawa, której szczegóły poznamy w ostatnim dniu sierpnia. Ustawa przewiduje ograniczenie kompetencji powiatowych centrów pomocy rodzinie. W spełnieniu marzeń o lepszym losie polskich sierot ministerialnym urzędnikom pomóc mają setki powiatowych koordynatorów, swego rodzaju opiekunów rodzin zastępczych, którzy będą czuwać nad tym, by w rodzinie działo się dobrze. I którzy formalnie nie będą zatrudniani przez pomoc społeczną. Zostaną pracownikami ośrodków adopcyjno-opiekuńczych, instytucji z założenia wspomagających rodzinne formy opieki nad dzieckiem.
– Problem w tym, że ci opiekunowie i tak znajdą się na garnuszku powiatów, czyli zasilą szeregi pracowników z założenia nam nieprzychylnych – obawia się Ireneusz Kopania.
I dodaje, że wraz z innymi rodzicami zastępczymi głośno postulował w ministerstwie, by w każdym z 16 województw znalazł się jeden rzecznik rodzin zastępczych. Wyłaniałyby go organizacje pozarządowe, etat fundowałoby państwo. Ale ministerstwo pracy nie potraktowało postulatów rodzin zastępczych poważnie. – W ogóle nas nie potraktowało – żali się Andrzej Olszewski.
Wygląda na to, że znów najprostsze rozwiązania okażą się dla urzędników najtrudniejsze. Zamiast 16 niezależnych rzeczników, którzy nie traktowaliby rodziców zastępczych jak śmiertelnych wrogów, państwo stworzy armię kosztownych koordynatorów, znów uzależnionych od pieniędzy i układów lokalnej władzy. Oby tej armii udało się oderwać od tych wpływów tak, by przynajmniej przestano likwidować rodzinne domy dziecka i rodziny zastępcze.
Anna Szulc