Rodzinna misja bojowa

Wszystkie myślimy to samo: żeby tym pierwszym nie był mój mąż - mówiły nam kilka dni przed śmiercią Hieronima Kupczyka żony polskich żołnierzy. O godzinie 13.30 w czwartek 6 listopada do Jolanty Kupczyk podszedł oficer dyżurny XII Brygady Zmechanizowanej w Szczecinie i poprosił, by pojechała z nim do sztabu brygady. Z Jolantą Kupczyk chciał rozmawiać gen. Marek Samarcew, dowódca brygady. Do sztabu nie było daleko, bo Jolanta Kupczyk pracuje jako księgowa w XII brygadzie. W gabinecie dowódcy byli już lekarz i wojskowy psycholog, potem dołączył do nich kapelan XII brygady, ksiądz Jan Wołyniec. Jolanta Kupczyk wiedziała, że coś się musiało stać z jej mężem Hieronimem, który służył w polskim kontyngencie w Iraku.

10.11.2003 06:44

Pani mąż zmarł pół godziny temu na stole operacyjnym - powiedział generał Samarcew. Niedługo potem do Jolanty Kupczyk dołączyła córka, studentka oceanologii na Politechnice Szczecińskiej. - "Może to tylko zbieżność nazwisk? Może jest tylko ranny, a dziennikarze pospieszyli się z informacją o śmierci?". Najbliżsi majora Kupczyka nie mogli uwierzyć w to, że zginął - relacjonuje nam rozmowę z żoną i córką swojego podwładnego gen. Marek Samarcew. Potem zapłakane kobiety przewieziono - w towarzystwie wojskowych psychologów - do ich mieszkania przy ulicy Generała Berlinga w Szczecinie. Przed wejściem do bloku i przed drzwiami mieszkania Kupczyków stanęli żandarmi.

- Najbardziej boję się wiadomości o pierwszym zabitym w Iraku polskim żołnierzu. Gdy spotykam się z żonami innych żołnierzy, wszystkie myślimy to samo: żeby tym pierwszym nie był on, mój mąż - kilka dni przed śmiercią Hieronima Kupczyka mówiła nam Edyta Gąsiorowska, żoną chorążego Jacka Gąsiorowskiego z bazy w Al-Hilli. Jej mąż miał jechać w tym samym konwoju, którym z amerykańskiej bazy Dogwood do Camp Babilon podróżował major Kupczyk. W ostatniej chwili Gąsiorowski pojechał inną trasą. W ten sposób uniknął ostrzału, a być może śmierci.

Tęsknota w Karbali

Dorota Ćwiek nigdy nie czytała tylu gazet i czasopism ani nie oglądała tylu programów informacyjnych co dziś. Dorota jest żoną starszego chorążego Andrzeja Ćwieka, stacjonującego w irackiej Al-Hilli. Kilka dni temu wpadła w przerażenie, gdy dowiedziała się, że tuż nad samochodem z polskimi żołnierzami przeleciał pocisk moździerzowy. Tak jak inne żony, matki, narzeczone czy dzieci polskich żołnierzy stacjonujących w Iraku (zwanych misjonarzami) Dorota żyje w nieustannym stresie. Gdy nie dosłyszy informacji o kolejnych ofiarach wśród żołnierzy, dzwoni do koleżanek (żon innych "misjonarzy"), dopytując o szczegóły. - Wystarczy jedno doniesienie o ostrzale polskiego obozu, bym nie spała przez kilka nocy z rzędu, by wszystko leciało mi z rąk. Sądzę, że my, żony, matki czy narzeczone polskich żołnierzy w Iraku, żyjemy w większym stresie niż oni sami - mówi Dorota Ćwiek.

O śmierci majora Kupczyka dowiedziała się telefonicznie od męża. - Andrzej opowiadał, że rozmawiał z majorem Kupczykiem tuż przed wyjazdem do amerykańskiej bazy. Opowiadał, że żołnierze dzwonili do żon i płakali. Nie ze strachu, tylko z tęsknoty - mówi Dorota Ćwiek. Strach rodzin "misjonarzy" mija na chwilę, gdy uda się z nimi skontaktować.

Zanim polscy żołnierze wyjechali do Iraku, psychologowie radzili im, by swoim bliskim nie opowiadali o niebezpieczeństwach, lecz o tym, że prowadzą normalne życie. Porucznik Tomasz Diedtrich (33 lata), łącznik z armią amerykańską, opowiada o swoim zauroczeniu mezopotamską cywilizacją, o zwiedzaniu ruin Babilonu, o kupionym na bazarze serwisie do kawy. - Kiedy niepokoję się telewizyjnymi doniesieniami o zamachach, Tomasz mówi, że w Karbali panuje spokój, nic złego się nie dzieje, że wszystko jest pod kontrolą - opowiada Joanna Diedtrich. W listach mąż pisze o tęsknocie i miłości, chociaż wcześniej nie był wylewny.

Gdy Edycie Gąsiorowskiej nie udało się wybić mężowi z głowy wyjazdu do Iraku, zamknęła się w łazience i długo płakała. Potem zrozumiała, że zawód żołnierza nie polega tylko na siedzeniu w bezpiecznych koszarach. Postanowiła być twarda, żeby jej strach nie przeniósł się na synów - 10-letniego Tomasza i 8-letniego Michała. I radzi sobie: we wrześniu wykupiła mieszkanie na wojskowym osiedlu przy ulicy Kleeberga w Szczecinie. Teraz będzie robić remont. To Edyta Gąsiorowska zaalarmowała media, że generalicja i rząd nie wywiązują się z obietnicy zapewnienia rodzinom chociaż piętnastominutowego kontaktu z żołnierzami w Iraku. Poskutkowało, kontakty - nawet dwa razy dziennie - nie są już żadnym problemem. - Możliwość porozmawiania z rodziną w kraju dobrze wpływa na samopoczucie żołnierzy służących w misjach. Sprawia, że są skoncentrowani, nie robią głupstw, nie zaniedbują procedur - mówi płk Stanisław Ilnicki, psychiatra z Wojskowego Instytutu Medycznego.

Ewa Ornacka
Cezary Gmyz

Źródło artykułu:Wprost
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)