Rodzice na godziny

Paweł Lisowski, 13-latek z Gdańska, pakuje ogromny plecak, bo jedzie w tym roku na wakacje do Afryki. Gdy Państwo będą czytać ten tekst, on już będzie na safari w Kenii, gdzie przeżyje pewnie jedną z większych przygód swojego życia.

30.06.2003 07:52

Mimo to na tydzień przed wyjazdem ma kwaśną minę i mówi, że wolałby być na Kaszubach: - Tam jest wesoło, chodzimy po lesie i gramy w scrabble.

Paweł nie jest rozkapryszonym jedynakiem, który ma muchy w nosie. Tak jak każde dziecko w tym wieku potrzebuje bliskości i kontaktu z rodzicami, a tego nie zastąpi mu ani zapierające dech w piersi safari w Kenii, ani wyprawa do Amazonii, ani oglądanie wodospadu Niagara. Na Kaszubach jest najfajniej, bo tu rodzina przez cały czas naprawdę jest razem, a uwagi rodziców nie odciągają żadne hipopotamy ani krajobrazy.

Deficyt bliskości, deficyt rozmowy, deficyt czasu spędzanego razem - taką cenę płacą dziś za sukces te rodziny, którym się powiodło w kapitalistycznej Polsce. Według badań ośrodka SMG KRC aż 15% matek i 25% ojców przyznaje się do tego, że kompletnie brakuje im czasu dla swoich dzieci. Te liczby są uderzająco zbliżone do szacunkowych ocen liczby Polaków, którzy zdołali się odnaleźć w rynkowej rzeczywistości po 1989 roku - socjolodzy przypuszczają, że w polskim kapitalizmie dobrze sobie radzi, z grubsza rzecz biorąc, jedna piąta społeczeństwa. To ludzie, którzy sprzedali cały swój czas pracodawcom - tacy jak rodzice Pawła, dobrze zarabiający menedżerowie. Dziś mają pieniądze, ale często nie mają już nawet kwadransa, żeby porozmawiać z synem czy córką.

Samotność dzieci ciężko pracujących rodziców nie jest zjawiskiem nowym. W czasach PRL takie dzieciaki biegały po podwórkach z kluczami na szyjach. Tyle że tamci peerelowscy rodzice wracali do domu najpóźniej o godzinie 17, a dzisiejszy standard to 20 albo 21.

Dawniej świetlice szkolne były czynne do 16 - i to wystarczało. Dziś coraz bardziej wydłużają czas funkcjonowania, niekiedy nawet do 18. - W szkole mojego syna rodzice ubłagali dyrektora, żeby świetlica była czynna do 17.30, bo dopiero wtedy ktoś może odebrać dziecko ze szkoły. I ten ktoś to najczęściej babcia albo opiekunka - mówi Iwona Kupisiewicz, ceramik z Warszawy, mama dwójki synów.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)