PolskaRodzice i nauczyciele wygrali. Stołówki zostają

Rodzice i nauczyciele wygrali. Stołówki zostają

Rodzice, dyrektorzy i pracownicy szkół, wreszcie sami uczniowie - wszyscy mogą odetchnąć z ulgą. Władze miasta wycofały się z planów likwidacji szkolnych stołówek. - Nie chcę, żeby kryzys uderzał bezpośrednio w dzieci - ogłosił we wtorek prezydent miasta Jacek Majchrowski.

Rodzice i nauczyciele wygrali. Stołówki zostają
Źródło zdjęć: © WP.PL

14.03.2012 | aktual.: 14.03.2012 11:58

O sprawie pisaliśmy w zeszłym tygodniu. Władze miasta, szukając oszczędności, ogłosiły plan "reorganizacji" szkolnych jadłodajni. Na miejscu stołówek miałyby pojawić się prywatne punkty gastronomiczne lub zewnętrzny catering.

To oznaczałoby znaczne podwyżki cen obiadów szkolnych: dziś rodzice płacą za sam "wsad do kotła", a koszty mediów i pensji dla pracowników ponosi gmina. Zamiast czterech złotych za obiad dziecka zapłacilibyśmy więc dwa, a nawet trzy razy więcej.

- To oszczędności kosztem dzieci - grzmieli dyrektorzy szkół. Nie kryli obaw, że większość z 20 tys. stołujących się w szkołach uczniów na obiady po 10 złotych po prostu nie będzie stać. A skończy się tym, że dzieci nie będą miały gwarancji jednego ciepłego posiłku dziennie.

Po naszym tekście zawrzało. W redakcji urywały się telefony, a na skrzynkę mailową trafiały listy od oburzonych rodziców i dyrektorów placówek. Niektórzy zbierali podpisy w sprawie zwolnienia Anny Okońskiej-Walkowicz, wiceprezydent miasta ds. edukacji. Na przyszły tydzień planowane były pikiety przeciwko "stołówkowej rewolucji".

W działania przeciwko jej realizacji czynnie włączył się też Związek Nauczycielstwa Polskiego. - Nie mogliśmy dopuścić do tego, żeby tysiącom dzieci odebrano możliwość zjedzenia ciepłego, zdrowego posiłku, a setkom pracowników stołówek pracę - tłumaczy Jadwiga Cieplińska-Puchała, zastępca prezesa krakowskiego oddziału Związku Nauczycielstwa Polskiego.

To właśnie po rozmowie z przedstawicielami tej organizacji prezydent Majchrowski wycofał się z planów reorganizacji stołówek. Jak mówi jego rzeczniczka Monika Chylaszek prezydent miasta zdecydował, że koszty społeczne "stołówkowej rewolucji" byłyby zbyt duże.- Prezydent z uwagą czytał listy od rodziców i dyrektorów szkół, które do niego docierały.

Rozmawiał też ze wszystkimi stronami. Po tym wszystkim nie miał wątpliwości: nie możemy w wyniku naszych działań pozbawiać dzieci ciepłego posiłku - wyjaśnia Monika Chylaszek. - Cieszymy się, że władze miasta się opamiętały - powtarzali wczoraj rodzice i nauczyciele. Nas w przeświadczeniu, że prezydent podjął dobrą decyzję, utwierdziła wizyta w Gimnazjum nr 4 przy Rynku Kleparskim.

W placówce już od trzech lat działa system, który władze miasta chciały wprowadzić w pozostałych szkołach - umowa ajencyjna z prywatną firmą prowadzącą na terenie szkoły punkt gastronomiczny.

- Nietypowa sytuacja zmusiła mnie do wprowadzenia takiego rozwiązania - tłumaczy dyrektorka szkoły Irena Pawlik. Nie ukrywa, że wiązało się to z dwukrotnym podniesieniem ceny obiadów, a liczba stołujących się w szkole uczniów gwałtownie spadła. - Trzeba jednak przyznać, że ajent na własną rękę wyposażył kuchnię, odnowił stołówkę i wprowadził do jadłospisu zróżnicowane dania - zastrzega dyrektorka.

Tymi zróżnicowanymi daniami są między innymi hamburgery (pięć złotych), zapiekanki (cztery złote) i gorąca czekolada (pięć złotych). Codziennie jest też inny zestaw obiadowy: wczoraj za 10 zł uczniowie mogli zjeść zupę ziemniaczaną i pierogi.

Ale w stołówce było pusto. Do wyboru dań i ich smaków nikt wprawdzie nie ma zastrzeżeń, ale już do ceny - jak najbardziej. - Nie jemy w szkole, bo jest za drogo - zgodnie tłumaczą gimnazjaliści. Jeden z nich, Oskar, do szkoły przy Rynku Kleparskim przeprowadził się z Katowic. - I w podstawówce, i w gimnazjum obiady jadłem za 3,50. Za 10 złotych jeść nie będę, bo w skali miesiąca to za duży wydatek - kwituje.

Przeczytaj również: krakow.naszemiasto.pl

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (11)