Rewolucja na brytyjskich stronach internetowych
Od piątku rewolucja na internetowych stronach brytyjskich dzienników "The Times" i "The Sunday Times" stała się faktem. Żaden internauta nie przeczyta na nich ani jednego akapitu, jeśli nie wykupi abonamentu, na razie dość niskiego, bowiem - jak przyznają analitycy rynku mediów - skalkulowanego na zasadzie wabika.
07.07.2010 | aktual.: 07.07.2010 12:05
Abonament na jeden dzień wynosi funta, a na tydzień - dwa funty. Nowo zarejestrowani zapłacą za pierwszy miesiąc również funta. Także forma płatności jest przyjazna czytelnikom: specjalny formularz umożliwiający zapłatę za teksty pojawia się natychmiast po kliknięciu w dowolny artykuł w obu serwisach.
Wygląda więc na to, że wielkie marzenie potentata prasowego Ruperta Murdocha, który już kilka lat temu ogłosił pomysł odpłatności za teksty online, stało się faktem. A firma News Corporation, do której portfolio wchodzą oba dzienniki, stała się liderem zmian, które mogą na zawsze zmienić oblicze codziennej prasy. To właśnie "The Times", liczący pół miliona nakładu, i "The Sunday Times", którego nakład sięga 1,2 mln, są dziś pod lupą wszystkich, którzy chcą w dalszym ciągu zarabiać na gazetach. Eksperyment Murdocha może zresztą wpłynąć także na jakość dziennikarstwa uprawianego w niedalekiej przyszłości. Niewykluczone, że z ogólnodostępnego fachu stanie się ono znów zamkniętym światem dobrze opłacanych fachowców.
Internauci przyzwyczajeni do "darmówki"
Ale decyzja szefa News Corporation wzbudza też kontrowersje. Osoby czytające artykuł na papierze zapłaciły za to i są przyzwyczajone do płacenia, lecz wielu internautów przyzwyczajonych do "darmówki" może nie rozumieć, dlaczego teraz mieliby zacząć płacić. Daniel Finkelstein, dyrektor wykonawczy "The Times", przekonuje: - Sądzimy, że ludzie zapłacą za "Timesa", bo już teraz płacą. Chodzi tylko o to, żeby płacili za gazetę na wszystkich nośnikach. Przytacza się wiele argumentów przeciwko temu posunięciu, ale czytelnicy muszą wiedzieć, że dobry towar kosztuje. Niezdecydowany może zawsze szukać informacji na stronach bezpłatnych, ale bez gwarancji naszej jakości.
Wtóruje mu James Murdoch, dyrektor wykonawczy News Corporation Europe: - Od 1710 r., kiedy uchwalono statut królowej Anny o prawie autorskim, prawa autora i twórcy są uznawane i chronione. Jesteśmy jednym z największych pracodawców dziennikarzy i redaktorów i utrzymujemy ogromną sieć korespondentów, stałych współpracowników i biur w różnych krajach. Wytwarzane przez nas materiały dziennikarskie mają swoją wartość i powinny mieć stosowną do tej wartości cenę. Co jest w tym takiego kontrowersyjnego?
Dla fachowców decyzja Murdocha o otaksowaniu internetu to nie tylko próba zachowania jasnych reguł w relacjach dziennikarz - czytelnik, ale próba ucieczki do przodu w świecie coraz bardziej podupadającej prasy papierowej. Takie próby czyniło wiele brytyjskich gazet. W ciągu ostatnich 15 lat na różnych poziomach eksperymentowania z pobieraniem opłat były m.in. "Guardian", "Independent", "Daily Mail" i "Daily Telegraph". W większości przypadków skończyło się to fiaskiem lub połowicznym kompromisem (na przykład koniecznością rejestrowania się przy przeglądaniu portali). Inne z kolei tytuły, choćby "Wall Street Journal" czy "Financial Times" wybrały opcję hybrydową: część treści jest gratis, a dostęp do reszty mają tylko czytelnicy opłacający abonament.
Szefowie "Timesa" postawili na konsekwencję i najbliższe miesiące pokażą, czy mają rację. Zwłaszcza że w przewidywanej przyszłości gazety Murdocha będą miały konkurencję także ze strony darmowej strony BBC. Darmowa jest ona oczywiście o tyle, o ile opłaca ją brytyjskie społeczeństwo, płacąc abonament w wysokości 145,5 funtów (ok. 700 zł) rocznie. - Czytelnik sam musi zdecydować, czy chce czytać rzetelne dziennikarstwo i płacić za nie, czy treści firmowane przez państwo - dowodzi Daniel Finkelstein i zdradza kulisy firmowej kuchni: - Tylko uruchomienie biura prasowego w Bagdadzie w czasie wojny w Iraku kosztowało "The Times" 300 tys. funtów, a wysłanie korespondenta do Sri Lanki, który sporządził raport o panującej tam przemocy, kolejne 10 tys. funtów.
Ostatni miesiąc tuż po ogłoszeniu daty abonamentyzacji stron online był dla finansów obu dzienników News Corporation trudny. Brytyjska firma Titwise, która specjalizuje się w pomiarach tzw. ruchu internetowego, ocenia, że liczba odsłon witryny "The Times" spadła o mniej więcej 60 proc., zaś liczba tych internautów, którzy zdecydowali się w ubiegłym tygodniu na założenie konta, wyniosła niespełna 20 proc. Ponadto prawie 4 proc. z nich przeskakiwało od razu na strony "Telegrapha", a po 2 proc. na witryny "Guardiana" i "Daily Mail". Przedstawiciele firmy Murdocha skomentowali to jednak jako pierwsze wrażenie, a straty reklamowe, które z tego wynikły, uznali za możliwe do pokrycia w wyniku środków z abonamentów.
Wydaje się zatem, że w sztabie News Corporation panuje optymizm. Nie przypadkiem w oficjalnym komunikacie sztabowcy Murdocha napisali, że czują się "silnie" związani ze swoimi czytelnikami. To wszak dzięki ich portfelom "The Times" ciągle jest prasowo-ekonomiczną potęgą. Nawet jeśli złośliwcy komentują, że większość egzemplarzy gazety trafia do czytelników w biurach i firmach, kupowana przez szczodrych pracodawców.
Polecamy w wydaniu internetowym: www.polskatimes.pl