Resort zdrowia: nie było informacji o strzykawkach
Rzecznik ministerstwa zdrowia Paweł Trzciński powiedział, że ani producent ani dystrybutor zanieczyszczonych strzykawek, które trafiły m.in. do szpitala w Radomiu, nie poinformował resortu o tym incydencie.
Zdaniem Pawła Trzcińskiego w tej chwili nie można wykluczyć, że zabiegi tymi strzykawkami były wykonywane. Rzecznik podkreślił jednak, że osoba, która chciałaby wykonać zabieg za pomocą feralnych strzykawek, zauważyłaby osad.
Trzciński powiedział także, że prokuratura prowadzi śledztwo w tej sprawie. Dodał, że wina jest po stronie firmy, która nie przestrzegała prawa. Zgodnie z ustawą o wyrobach medycznych, informację o wszelkiego rodzaju incydentach do Urzędu Rejestracji powinien składać m.in. dystrybutor i producent.
Minister zdrowia nie ma zdolności profetycznych, żeby dowiedzieć się, że gdzieś w Polsce pojawiła się zakażona strzykawka. Ktoś musi go o tym poinformować. Ani prezes urzędu rejestracji, ani żadna jednostka podległa ministrowi czy Głównemu Inspektoratowi Farmaceutycznemu nie została o tym poinformowana - podkreślił rzecznik resortu zdrowia.
Jak dodał, urząd rejestracji otrzymał informacje o feralnych strzykawkach kilka dni temu i wtedy rozpoczęły się dokładne badania.
Te strzykawki były kierowane tylko do szpitali i już w zeszłym tygodniu producent poinformował, że wycofuje wadliwą serię, a więc w tym okresie nie było zagrożenia zdrowia - powiedział Trzciński.
Sprawę opisał środowy "Dziennik". Według gazety strzykawki BD Discardit II z wadliwej serii 0607186 trafiły do co najmniej 150 odbiorców w Polsce. Są podejrzenia, że zanieczyszczone mogą być również inne serie.
"Nie wiemy dokładnie ile brudnych strzykawek znalazło się w szpitalach i przychodniach. Ale jeszcze w grudniu ubiegłego roku problem odkrył u siebie szpital w Radomiu, który zamówił ich około 60 tys. Podejrzane czarne plamki wewnątrz strzykawki zauważyła pielęgniarka z oddziału okulistycznego. Później okazało się, że skażonych jednorazówek jest więcej" - napisał "Dziennik".