Republika śmiechu
Republika Parva Domus wytoczyła wojnę Urugwajowi o dostęp do morza. W odpowiedzi ambasador sąsiadów wysłał notę dyplomatyczną: "Drodzy Parveńczycy, macie przecież dostęp do morza przez rury kanalizacyjne". Najmniejszy kraj świata istnieje tylko dlatego, że ma poczucie humoru.
Jej herb to ryba, sztućce i skrzypce.
Oficjalny język: hiszpański ze sporą domieszką ironii.
Ustrój: rząd republikański z władzą wykonawczą i legislacyjną.
Konstytucja: z 1895 roku, nowelizowana dwukrotnie w latach 1918 i 1946.
Obywatele: maksymalnie 250, obecnie ok. 180.
Szczegółowy dokument ustala mechanizm przyjmowania nowych obywateli i określa detale inicjacyjnej "ceremonii chrztu", w której uczestniczą: Wielki Chrzczący, Pastor, Zakrystian, Neofita i Ojciec Chrzestny.
PKB: mierzony w decybelach śmiechu.
Terytorium: około 8 arów.
Linia brzegowa: równa średnicy rury ściekowej.
Wody śródlądowe: w pisuarze.
Przestrzeń powietrzna: w dużej mierze uzależniona od diety i gastrycznych dolegliwości mieszkańców.
Granice: pole golfowe i domy w luksusowej dzielnicy Punta Carretas, należącej do sąsiedniej republiki (takim mianem określa się tutaj Urugwaj).
Republika Parva Domus to stuletnia willa z ogrodem w Montevideo.
Wesołe jest życie staruszka
Washington Delgado jest człowiekiem czterech wizytówek.
Na pierwszej widnieje akwarela: stalowa beczka, okienko, dwie doniczki na zewnątrz, wystające ze środka skarpety. I podpis: atorrante. Na cześć włóczęgów, którzy nocowali w portowych beczkach w dawnym Montevideo.
Śnieżnobiała koszula, arystokratycznie zaczesany włos i srebrny surdut upstrzony odznakami nie wskazują, by Washington był kloszardem.
– Ostatnio więcej podróżuję – tłumaczy. – W Portugalii zacząłem szukać swoich przodków. Okazuje się, że założycielem dynastii Delgado jest Paio Delgado, który żył w XI wieku. Jestem więc szlachcicem, co za głupota. Ale zażartowałem, że teraz mają do mnie mówić Paio. A nawet – don Paio. I zrobiłem sobie z tym tytułem koszulkę – cieszy się z własnej przebiegłości.
Na drugiej wizytówce widnieje tylko zdjęcie Palacio Salvo. Grafik z trudem upchał 27 pięter ikonicznego budynku Montevideo, więc balkon Washingtona, otoczony niebieskim kółkiem, jest nieco rozmazany. Na odwrocie widnieje nazwisko właściciela.
- Paryż ma wieżę Eiffla, Nowy Jork Statuę Wolności, a Montevideo – Palacio Salvo. Mam wielu zagranicznych znajomych. Wolę, by pisali do mnie kartki niż e-maile. Wystarczy, że zaadresują: moje nazwisko, Palacio Salvo, Urugwaj. I pocztówka zawsze dociera.
Palacio Salvo to ikona Montevideo, położona w reprezentacyjnej części miasta, tuż przy Placu Niepodległości. 95 metrów wysokości sprawia, że przez większość XX wieku budynek był najwyższy w Urugwaju. Architektura w stylu art deco dodaje uroku, a legenda o duchu Pedro, jednego z budowniczych, który ma przechadzać się po siódmym piętrze i chronić mieszkańców przed złodziejami, otacza aurą tajemnicy.
- Kto tutaj mieszka? Duchy i ludzie. Od prostytutek po biznesmenów, którzy spotykają się w tych inteligentnych biurach na górze. Wynajmują je na godziny, dni, tygodnie. O! – Washington pokazuje przez okno kawiarni. - Tamta staruszka, co wyprowadza trzy ujadające psy, przez lata była więziona przez dyktaturę. A tamta to kuzynka Eduardo Galeano (słynnego dziennikarza urugwajskiego, znanego m.in. z książki "Otwarte żyły Ameryki Łacińskiej" - dop.), prawdę mówiąc nigdy nie przepadałem za jego twórczością. Tacy lokatorzy to kwintesencja Palacio Salvo.
Zanim w 1928 roku rozpoczęto budowę obecnego budynku, istniała tu kawiarnia La Giralda, gdzie Gerrardo Matos Rodriguez stworzył słynną "La Cumparsitę". Urugwajskie tango podbiło świat, zatańczyli do niego Gloria Swanson i William Holden w hollywoodzkim hicie „Bulwar Zachodzącego Słońca”. Do taktów "La Cumparsity" podrygiwali też Edek i Eugeniusz w "Tangu" Sławomira Mrożka.
Siedzimy na pachnących nowoczesnością zgliszczach La Giraldy, w tle Rihanna mocuje się na głosy z ekspresem do kawy, a Washington obraca w palcach kolejne dwie wizytówki. Czerwoną ze smokiem i niebieską ze zdjęciem księżyca w pełni oraz wszystkimi tytułami właściciela:
- Artysta Parveński.
- Opiekun obrzędów.
- Nauczyciel Instruktor Katechumeniczny Obywateli Plebejskich.
- Ambasador Księżyca.
- Codziennie o dziewiątej rano jem śniadanie: tosty i filiżanka kawy. Chyba, że mam zgagę, to coca-cola – nawet ambasadora Księżyca dosięgają przyziemne problemy. - Potem dzwonię do kolegów, spotykam się z córkami, na szczęście zepsuł mi się telewizor i nie interesuje mnie jego naprawa. Teatr, kino, chodzę na zajęcia z malarstwa, dobrze maluję. W południe idę do innego baru. Czytam, piszę, myślę, spaceruję, głównie jednak patrzę na kobiety, co uwielbiam.
- Miłe życie – wtrącamy.
- Zabraniam sobie być smutnym. To niewygodne. Jestem wesoły. Choć nie wiem, czy jestem zabawny. Dlatego przyjąłem obywatelstwo republiki Parva Domus. To wszystko żarty, ale na poważnie. Jesteśmy grupą stu kilkudziesięciu staruchów, którzy cieszą się przyjaźnią i pięknym miejscem. Starzy wiekiem, młodzi duchem. Powoli zaczynamy łapać stopa na drugą stronę, więc co nam zostało? – Washington nagle podnosi się z werwą z krzesła i macha przez okno. – Patrz, tamta urocza architektka to moja była dziewczyna.
- 40 lat młodsza!
- Jestem młody duchem, mówiłem. Rozwiodłem się w 1982 roku. Moja była żona to wspaniała kobieta, bardzo inteligentna, feministka, była senatorką, zakładała organizacje pozarządowe. Niedawno została honorową obywatelką Montevideo.
- No to czemu się rozwiedliście?
- Przez dzieci.
- Jak to?
- Wiele było powodów. Najważniejszy: nie mieliśmy podobnego podejścia. Ona mówiła białe, ja czarne, a dzieci robiły na szaro. Wciąż się jednak cenimy –Washington przybiera poetycką minę.
A potem zmienia temat.
– Parva Domus uczy, że można mieć kolorowe życie, choćby dwa razy w tygodniu, kiedy się spotykamy. W środy i soboty mogę pozbyć się etykiety poważnego staruszka. Jak w tym kawale.
Wyobraźcie sobie: taka para, starsi, po 40 latach ślubu.
Mówi on: - Wiesz, ostatnio wspominałem, gdzie się poznaliśmy. Pamiętasz?
Ona: - Jasne.
- To pojedźmy jeszcze raz!
- Jeźdźmy.
Dojechali.
- Nic tu się nie zmieniło, popatrz. A pamiętasz, gdzie pierwszy raz cię pocałowałem?
- Och tak, tutaj.
- No i było coś więcej.
- Nawet mi nie wspominaj! – rumieni się ona.
- Jak nie, jeśli to było piękne! Kochaliśmy się! – promienieje on. – Pamiętasz? Byliśmy oparci o tamto druciane ogrodzenie?
- Tak, pamiętam. Ależ mnie popchnąłeś!
- Zróbmy to jeszcze raz! – emocjonuje się staruszek.
- Nie, mogą nas zobaczyć.
- Ach nie mogą, nikogo nie ma, a drut ten sam. Nie chciałabyś?
- Chciałabym.
- No to chodź.
Popycha ją na drut, zaczynają się kochać. I starsza pani rusza się energiczniej niż za młodu.
- Ach, robisz to o wiele lepiej niż wówczas!
- Wiesz, kochanie, wtedy drut nie był pod napięciem.
Zabawa na poważnie
Art.82. konstytucji Parva Domus, nowelizacja z 1946 roku:
"Żaden Obywatel ani Obcokrajowiec nie powinien przekraczać granic republiki Parva Domus bez pozbycia się bagażu skrupułów, podejrzliwości lub pochlebstw, które nawet jeśli uprawnione, uznawane są za wyznacznik wartości Zagranicą".
Zanim obywatele i zagraniczni goście przekroczą próg republiki, zanurzają palce w jednej z dwóch amfor z wodą z rzeki Lete, dopływu mitycznego Hadesu. Kto zamoczył w niej dłonie, tracił pamięć.
- Zapominasz o Urugwaju i społecznych normach, żyjesz i ubierasz się wedle uznania i fantazji – tłumaczy prezydent Ricardo Grosso, ubrany w chiński żakiet (w szatni ma jeszcze japońskie kimono i togę z Harvardu). - Jak wychodzisz, dotykasz czoła, zapominasz o Parvie i wracasz do rzeczywistości. Ja sam zakładam garnitur i krawat, idę do sądu. I w ławach marzę o tym, by wrócić do republiki śmiechu.
Pierwszy w historii oficjalny gość (czyli autor) z Przedmurza Chrześcijaństwa znajduje poklask obywateli, gdy proponuje strój husarza. - Zaraz, zaraz – wstaje jeden z ministrów. – Pamiętajmy proszę, że prawo jednoznacznie zabrania wjeżdżania na teren republiki konno, motocyklem, statkiem oraz na czterech łapach, jak również – co przypomnę starszym kolegom - "nie jest mile widziane robienie mniejszych lub większych wód po kątach".
Ostatecznie akceptację zyskuje strój skoczka narciarskiego. Wobec rynkowych uwarunkowań musi zostać zastąpiony niebieską peleryną. Całości dopełnia nienarzucający się wąs, który nawiązywać ma do zaściankowej szlachty. Samozwańczy konsul Polski w Parva Domus ma już strój, ale droga do wkroczenia na teren republiki wciąż jest kręta.
W telewizyjnym dokumencie z 1998 roku – nakręconym z okazji 120. rocznicy istnienia Parva Domus - przyszły minister zdrowia Urugwaju jest ubrany w kolorową czapkę ze śmigiełkiem. Tłumaczy: - Jako dziecko chciałem być pilotem, poszedłem w stronę medycyny. Tutaj mogę wrócić do stanu dziecka.
Znany przedsiębiorca szczerzy się do kamery w zielonym berecie z antenką. Ekonomista, przyszły ambasador Urugwaju w Brukseli, wygłasza mowę w stroju Kapitana z Łódki Miłości. Jeden z właścicieli największych domów pogrzebowych w sąsiedniej republice zawsze ubiera się na czarno. Tutaj nosi biały strój lekarza i kucharską czapkę.
Wśród obywateli są stolarz, kierowca autobusu, lekarz, prawnik, kilku masonów. Społeczne role, maski, stanowiska zostawiają na progu państwa.
Początek: wielki spokój w małym domu
W XIX wieku Montevideo tu jeszcze nie sięgało: nieopodal mieściły się ostatni przystanek tramwaju konnego, składowisko śmieci i latarnia morska. Okoliczny klif upodobali sobie miłośnicy wędkarstwa i wolnomyśliciele. Wśród nich celnik Juan Zuchelli, który doznał olśnienia wskutek lektury powieści "Jack" francuskiego pisarza Alphonse’a Daudet’a. To historia ambitnego człowieka, który uświadomił sobie, że całe życie zdobywał bogactwa, ale tak naprawdę nigdy nie żył. Na emeryturę uciekł do małego domu przy lesie i wybił na drzwiach frazę: "Parva Domus Magna Quies". Mały Dom Wielki Spokój.
Także Zuchelli wypisał aforyzm węglem nad wejściem do kabiny rybackiej, w której składowali wędki i ogłosił powstanie niezależnej republiki. Dzień 25 sierpnia 1878 roku, gdy na dachu kabiny zawisła flaga, uznaje się za początek nowego państwa. Dzieje Parva Domus szczegółowo opisują kolejne ekspansje: chatka rozrosła się do dwóch, a następnie sześciu pokoi wynajmowanych na terminalu tramwajowym. Ponad sto lat temu rozpoczęła się budowa obecnej, nadszarpniętej zębem czasu siedziby.
Wokół nieduży ogród z fontanną i ogrodem słonecznym. Kilka uliczek wysypanych białym żwirkiem. Na końcu głównej alei grób, w którym leży dwóch Parveńczyków, którzy przeszli do wiecznego Orientu.
W muzeum na parterze można zobaczyć m.in. zęby mleczne Matuzalema, nos Dante Alighieriego, hamulec przed alkoholizmem "Viva la Cognac", kawałek sera, który wypadł z dziobu wrony w bajce Jean de la Fontaine’a, halabardę jednego z żołnierzy papieża Klementyna II, rzepkę zakochanej pchły, but Kopciuszka czy pas cnoty, z dopiskiem "dziś nieużyteczny, wygląda jak pułapka na szczury".
Na pierwszym piętrze znajduje się sala balowa. Na scenie stoi jedyne na świecie niepełnosprawne pianino – rozwaloną nogę Parveńczycy zastąpili żelazną protezą. Pod sceną zastawiony stół. Dalej kuchnia ze stuletnim piecem żeliwnym. To tam bije serce Parva Domus.
Stół
– Bez jedzenia i stołu nie przetrwamy - chrypi Mauricio Gualtieri, w lekarskim kitlu, w którym przypomina rzeźnika. – Człowiek musi jeść, a rodzina musi mieć stół. Jedzenie i stół wszystko spajają. Są podstawą organizacji społecznej.
Ambasador Księżyca przerywa starszemu koledze: - Kwintesencją Parva Domus jest stół, przy którym siedzą ateista, chrześcijanin, Żyd, muzułmanin i tylko Bóg wie ile jeszcze wyznań. Jeśli założymy, że Bóg istnieje.
Dziś w menu są pizza jako przystawka, maślana figaza, rodzaj bułki oraz mozzarella. Następnie papas a la suiza, ziemniaki tarte z cebulą zapiekane w stylu szwajcarskim oraz bakłażan z parmezanem i pieczone jabłka. Jako główne danie asado w akompaniamencie wytrawnego czerwonego wina. Na deser kawa, nazywana tutaj nektarem bogów.
Dla porównania, w sprawozdaniu z tenida en la mesa, jak nazywa się cykliczne spotkania, z 1897 roku podano: makaron z mięsem w sosie pomidorowym, potem duszone łapki jagnięce i gulasz wołowy z papryką, pomidorami i jajkami, na deser zaś dulce de membrillo - słodycz z pigwowca - oraz włoskie migdały i rodzynki. Do tego wino z etykietą "Nie rozmawiajmy".
Schorowany Mauricio w kitlu, już dobrze po osiemdziesiątce, to emerytowany dyrektor muzeum. Cały swój dom wypchał kolekcją drobiazgów związanych z historią Montevideo. W Parva Domus jest benemerito (ma ponad 50 lat doświadczenia).
- Przy stole odbywa się liturgia – kontynuuje, nie zważając nie przysypiającego obok ministra spraw zagranicznych. – Republika oferuje obywatelom spotkanie, które jest uhonorowaniem humoru oraz żywności. Jedzenie to przecież energia na przyszłość. Katolicy mają ostatnią wieczerzę. Żydzi szabat. Muzułmanie poszczą w Ramadanie, po zmroku jedzą co chcą. W Indiach są kasty, które umierają z głodu, ale nie zjedzą krowy, która spaceruje po mieście. Podstawą organizacji społeczności i religii zawsze było jedzenie. Założyciele naszej republiki, choć żyli w mało rozrywkowych czasach, zdecydowali kultywować wesołość, pokój i wolność od problemów. Jaki wspólny pierwiastek temu nadać? Przynajmniej jeden obywatel musiał doznać oświecenia. Idee Parveńczyków spoiło jedzenie.
Washington otwiera oczy i zaczyna wiercić się na krześle. - To nieprawda. Mogę coś powiedzieć?
Mauricio: - Pozwól mi skończyć, potem się wypowiesz.
Jest przygotowany, ma teczuszkę, w niej wycinki dokumentów i wykaligrafowane przemówienie na pytania, które zgodnie z jego wyobrażeniami zostaną mu zadane.
Biskup i minister spraw zagranicznych zbierają talerze po przystawce (biorą je z lewej strony gości, z prawej dokłada się nową zastawę, zawsze z wystudiowaną elegancją). – Nie jeden na drugim jak koreański rybak, tylko równiutko na tacy. To ponad 100 lat tradycji, którą szanujemy – wtrąca się ambasador Księżyca.
- Nie chodzi o orgię jedzeniową. Jeść z przyjemnością, ale bez żarłoczności – kontynuuje Mauricio. - Z hojnością, ale bez ostentacji. Najważniejszy punkt wychowania mężczyzny i kobiety: zachowanie przy stole.
I przypomina, jak słynny urugwajski poeta Ruben Dario w trakcie posiłku w Parva Domus stwierdził podczas gościnnej przemowy: "Nie wiem, jak wyglądały bankiety bogów Olimpu, bo zapomnieli mnie zaprosić, ale na pewno nie dałoby się ich porównać z waszymi". Trafił za kratki za rozbuchane ego (więzienie - klatka wielkości dużej lodówki - stoi na scenie za niepełnosprawnym pianinem). Z podobnych powodów Juan Campisteguy, prezydent Urugwaju w latach 1927-1931, został poproszony, by nakrywać do stołu przed jedną z uroczystości.
Ambasador Księżyca nie wytrzymuje długiej przemowy Mauricio. - Ale nie chodzi wyłącznie o jedzenie – ja nie jem, jestem cukrzykiem. Ale biorę udział w spotkaniach, bo wymieniam się przemyśleniami, wzbogacam się. Dwa razy w tygodniu zajadamy intelekt każdego z nas. Podajemy go sobie do stołu. Jest muzyka, śpiew, poezja. Niektórych Parveńczyków kocham, niekoniecznie dlatego, że myślimy tak samo. Powstaje rodzaj wspólnoty, nie tylko w Parvie, ale przenosi się na zewnątrz. Czy koledzy zdają sobie sprawę, że trzech Parveńczyków zmarło w trakcie jedzenia? Kiedyś niezapomniany Roberto chciał nam coś opowiedzieć, ale akurat podano drugie danie. Prezydent na to: "Proszę opowiadać szybko". A Roberto? "To opowiem po posiłku". Zaczynamy jeść wszyscy, i nagle Roberto odchyla się i spada z krzesła. Dzwonimy do szpitala, przyjeżdżają, ale nie mogli go odzyskać, umarł. Atak serca.
Milton, inny Parveńczyk, już nie żyje, był zdołowany. Podchodzę do niego i mówię, nie przejmuj się, takie życie. A on: biedny don Roberto, wyobrażasz sobie? Umarł i nie mógł opowiedzieć swojej historii.
Mauricio: - Morał z tego taki: jeśli zrezygnujemy ze wspólnych posiłków, znikniemy.
Art. 6. konstytucji Parva Domus:
"Religią Parva Domus Magna Quies jest kult przyjaźni, koleżeństwa i zdrowa radość, które powinny być uprawiane w największym możliwym i przyjemnym stopniu".
Śmiech to zdrowie
- Szanowny pan z Polski, więc lepiej będzie trzymać się blisko kleru.
W sąsiedniej republice Urugwaju 45-letni Julio prowadzi galerię obrazów. W Parva Domus, którego obywatelem jest odkąd istniało obrzydlistwo – pokazuje na telefon - przeistacza się w biskupa. Ornat kupił na pchlim targu. Wujek żony Julia jest duchownym. Jak go zobaczył, tylko wykrzyknął: "Którego księdza okradłeś!".
- Księże biskupie, czy to prawda, że w Watykanie macie kryzys? – pyta samozwańczy konsul Polski podczas gościnnego obiadu.
- Moi duchowni przeprowadzili badania wśród wiernych. Okazało się, że tylko sześć osób cierpi z powodu kryzysu gospodarczego.
- Którzy to ludzie?
- Ja, ty, on, my, wy i oni.
Julio zanosi się śmiechem, samozwańczy konsul Polski jest zbity z tropu. Zaraz jednak na życzenie prezydenta odśpiewa sprośną piosenkę w ojczystym języku („Piosenkę o kwiatach” z filmu "Rezerwat"), następnie wyrecytuje "Odę do młodości", ale problemy z tłumaczeniem na hiszpański sprawią, że już do końca obiadu będzie musiał powtarzać połamaniec językowy o trzech smutnych tygryskach: "En tres tristes trastos de trigo, tres tristes tigres comían trigo. Comían trigo, tres tristes tigres, en tres tristes trastos de trigo".
Mogło być gorzej. Ambasadorowi Francji wręczyli kawałek nitki rzekomo znalezionej w Paryżu. Potem zamknęli w celi, bo zgubił prezent. Chińczyka zmusili do śpiewania. Przerywali ciągle, by dopytać tłumacza, czy ich nie obraża. Koreańczyk też śpiewał, ale wyłącznie hymn narodowy.
- Jeśli chcesz być obywatelem lub gościem Parva Domus, musisz być dobrą osobą z poczuciem humoru – tłumaczy Washington. – Śmiejesz się z innych, to oczywiste, ale najtrudniej śmiać się z samego siebie. Autoironię cenimy najbardziej.
Biskup Julio: - Pewnego dnia naszym sekretarzem był pewien gruby czarny Żyd. Do tego jednoręki. Siedziałem obok, więc kiedy wstał, by odczytać dokument, włożyłem swoją rękę do pustego rękawa i złapałem kartkę z drugiej strony. A on mówi: "Dziękuję" i kontynuuje czytanie. Potem zacząłem wędrować ręką po jego ciele, podrapałem go po brzuchu. A on: swędzi mnie niżej – i szczerzy zęby. Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Innego dnia dołączył do nas zięć jednego z Parveńczyków, któremu brakowało prawej ręki. – Niech siądą obok siebie, stwierdziliśmy, by mogli nam bić brawo. Ktoś inny mógłby się obrazić. Oni mieli ten dystans, nadawali na falach Parva Domus.
Zmierzch
Radośni staruszkowie nie biorą jeńców, gdy wypowiadają wojnę. Uważają, że ich broń – śmiech i ironia - są mocniejsze niż broń atomowa.
Gdy międzynarodowy deweloper zgłosił się z propozycją kupna terenu za dwanaście milionów dolarów, siedli do stołu negocjować. Ale nie sprzedali republiki.
Prezydent Grasso: - Moglibyśmy kupić cokolwiek i gdziekolwiek, ale stracilibyśmy tradycję.
"Być może nasz jedyny skarb w tej Republice Utopii, jedyna tajemnica Terytorium Radości, że my, najwierniejsi poddani, najbardziej oddani kapłani, jej bardziej lojalni uczniowie, zapraszamy resztę śmiertelników, by zarazili się śmiechem i zobaczyli w sobie dziecko" - napisał dziekan Wydziału Filozoficznego i Literatury Uniwersytetu Parveńskiego w liście do obywateli.
- Parva Domus to odtrutka na współczesne życie. Ludzie nie przestają grać swoich społecznych ról, bo się starzeją. Ale wiecie czemu się starzeją? Bo wciąż przybierają maski – konstatuje Mauricio. - Ale republika zostanie zniszczona. Jesteśmy jak Grecy, senescencja (starzenie komórkowe – red.) i gerontokracja sprawią, że system się zawali.
Ambasador Księżyca długo zastanawia się, co stanie się ze 140-letnią samozwańczą republiką.
- Opowiem kawał. Hiszpan i Galicyjczyk robią kontrabandę na granicy z Francją. Natrafiają na policję. Paco w więzieniu, Pepe wolny. Więc Pepe idzie na widzenie.
- Ale się cieszę, że cię widzę – słyszy. - Zobacz na tę stopę. Jest pełna gangreny. Utną mi ją. Obiecaj mi, że pogrzebiesz ją tam, gdzie bawiliśmy się jako dzieci.
Pepe robi, co obiecał i wraca po dwóch miesiącach.
- Ale szczęście, że jesteś – mówi Paco. - Zobacz na drugą nogę. Obiecaj, że jak ją obetną, to ją pogrzebiesz w tym samym miejscu.
Znów mijają dwa miesiące.
- Ależ szczęście że przyszedłeś! Zobacz na moją rękę, będą mi ją musieli uciąć.
I wtedy Pepe oświeca: - Paco, jesteś artystą, geniusz normalnie. Uciekasz w kawałkach! –
Washington poważnieje. – Młodzi coraz rzadziej się śmieją. Parva Domus też ucieka od nas po kawałku.
Maria Hawranek i Szymon Opryszek są autorami serii reportaży z Urugwaju pt. "Wyhoduj sobie wolność". Książka ukazała się we wrześniu nakładem wydawnictwa Czarne.