Religia czy nauka - co bardziej nam pomoże?
Jest takie określenie w psychologii: „przejmowanie perspektywy”. Nie chodzi o empatię polegającą na zdolności zrozumienia czyichś uczuć (już to słowo „zrozumienie”, a nie – „odczucie” świadczy, że ja sama nie posiadam zdolności empatycznych), ale – o umiejętność zrekonstruowania perspektywy poznawczej i sposobu rozumowania innej osoby.
08.05.2008 | aktual.: 08.05.2008 09:10
Jest nawet dziedzina – „matematyka perspektyw” (dowiedziałam się o tym od swojego doktoranta – zresztą fizyka z wykształcenia). W jej ramach analizę każdej sytuacji zaczyna się od zbadania, czy ten „inny” traktuje mnie jak przedmiot – czy jak podmiot. A jak ja go traktuję? I wreszcie – jak traktuję siebie – czy jako towar, czy – stawiający wymagania i umiejący powiedzieć „nie” – podmiot?
To tylko punkt wyjścia – potem przychodzą, różne u poszczególnych ludzi, założenia co do charakteru sytuacji: np. że ten „inny”, rozmawiając – chce coś nam powiedzieć, coś wyjaśnić, czegoś się dowiedzieć. To znów - nie jest takie oczywiste: większość kontaktów werbalnych ma jedynie potwierdzić podobieństwo, zwiększyć poczucie bezpieczeństwa, a nie – zwerbalizować i wyjaśnić odmienności.
Chińczycy zrobili z takiej matematyki perspektyw rodzaj sztuki. Dla nich najpierw istotne jest odkrycie, poznanie własnej, jednostkowej perspektywy, niezależnej od pojęć i opinii narzucanych nam przez innych. A potem – powrót do tych „innych” – ale już inaczej: jako do mapy specyficznych perspektyw, które razem mogą wyprodukować nową wiedzę. I wystarczy komunikacja wirtualna: to nie człowiek jest ważny ale jego indywidualna perspektywa, unikalny sposób myślenia.
To samo z tożsamością. Dla jednych tożsamość to miejsce na skalach powszechnie uznanych wartości: prestiżu, władzy, bogactwa. Dla innych (choćby dla Mikołaja z Kuzy, średniowiecznego filozofa, którego stanowisko bardzo mi odpowiada), tożsamość to prawdopodobny przebieg i wektor toru wyznaczonego przez napięcia, sprzeczności („niewspółmierności” jak pisał Mikołaj kuzańczyk) naszej wewnętrznej konstrukcji. Tożsamość jako to, do czego jesteśmy zdolni, jako zestaw metod radzenia sobie z napięciami jakie sami produkujemy. Jako to, co dopiero się zdarzy – dynamika i jej ewentualne załamanie i granice.
Próbowałam w takiej perspektywie analizować po-traktatową Unię. Jak sobie poradzi z luką między depolityzacją całości – z jej funkcjonalną integracją korpusu urzędników (bez potrzeby powszechnej legitymizacji) a na nowo odkrywaną politycznością państw – usiłujących zbudować w ramach unijnych warunków brzegowych, optymalną strukturę norm i wartości? Czy to, na nowo „uspołecznione” państwo (choć ze zredukowaną władzą) nie wejdzie w kolizję z korporacją urzędników? A obywatele, wciąż patrzący na świat, przynajmniej niektórzy, w optyce względnie jednoznacznych hierarchii wartości (czy to stawiających na czele wolność czy – godność, czy – trudną kombinację obu) jak poradzą sobie w sytuacji kooptacji wszystkich systemów wartości równocześnie. A więc i – zniesieniu wszystkich? Czy uciekną w lepiej, niż skala Unii i państwa, uporządkowany poziom lokalności, sekt, wąskich, jednorodnych wspólnot? Czy ta nowa sytuacja nie wymusi jednak poszukiwania jeszcze innego niż obecny, modelu integracji, bliższego mitowi, który
kiedyś Europa stworzyła o sobie samej a dziś już prawie zapomniała? Mitu, w którym, jak niedawno napisał Michał Heller, nauka i religia, każda na swój sposób broniła ludzi przed irracjonalnością.
Nauka – dzięki swojej metodzie tworzącej nadzieje na dyskursywne dochodzenie do prawdy. A religia – dzięki tworzeniu innej nadziei: że istnieje jednak uniwersalny system wartości i że sceptycyzm dzisiejszej Unii jest jednak przedwczesny!
Prof. Jadwiga Staniszkis specjalnie dla Wirtualnej Polski