Recepta dla stoczni wystawiona w Ustce
Cztery lata temu Stocznia Ustka ogłosiła upadłość. Majątek poszedł pod młotek. Grupa pracowników postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Dzisiaj stoczni powoli zaczyna brakować pracowników.
Zazwyczaj kiedy słychać o pracownikach biorących sprawy w swoje ręce, przed oczami stają strajki, wiece, manifestacje. W Ustce było inaczej. Do pracy wzięła się grupa znających rynek menedżerów, kadra z upadłego zakładu i pracownicy, którzy zrozumieli, że jeśli chcą mieć comiesięczną pensję, to muszą wykonywać wszystko perfekcyjnie.
– To podstawowy warunek sukcesu: dobrze zgrany zespół profesjonalistów, którzy wiedzą, jak zdobyć kontrahenta i jak go potem utrzymać – mówi Lech Miśkiewicz, szef kontrolerów jakości w Alu Stoczni Ustka. Tak właśnie nazywa się nowy zakład, który jest szansą dla jednego z regionów na Pomorzu najbardziej zagrożonych bezrobociem.
Nie tylko ratunkowe
Alu Stocznia Ustka działa od trzech lat. Tereny po upadłym zakładzie dzierżawi od likwidatora majątku dawnej stoczni.
– Był to satelita Stoczni Szczecińskiej – wspomina dawny zakład Lech Miśkiewicz. Jest jednym z wielu pracowników nowej stoczni, którzy przeszli ze starego zakładu. W 2002 roku, kiedy Stocznia Ustka ogłosiła upadłość, długi przekroczyły wartość majątku zakładu. Chętnego na zakup całości nie było. Likwidator stoczni musiał sprzedawać majątek w częściach. Większość zakupiła firma z Pomorza Zachodniego. Nie zajmuje się produkcją statków. Pozostały tereny przemysłowe – nabrzeże tuż przy kanale portowym, którym do morza uchodzi rzeka Słupia, hale produkcyjne, magazyny... wszystko wypełnione sprzętem. – Idealne miejsce na kontynuowanie produkcji – mówi Lech Miśkiewicz.
Tak narodził się pomysł stworzenia nowych stoczni. W miejsce dawnej Stoczni Ustka powstały dwa zakłady – Stocznia Ustka Sp. z o.o. i Alu Stocznia Ustka.
Pierwsza zatrudnia około 30 osób. Kontynuuje produkcję łodzi ratunkowych (słynęła z tego dawna stocznia), ale poszerzyła swój asortyment o nowe wyroby. Dawniej łodzie ratunkowe produkowane były przede wszystkim na Wschód. Dziś ten rynek nie jest już tak chłonny. Dlatego szefowie zakładu zdecydowali się urozmaicić ofertę: obecnie sztandarowym produktem są łodzie rekreacyjne. Trafiają przede wszystkim do Holandii, ale kupują je także Niemcy, Norwegowie i Anglicy. Ostatnio Stocznia Ustka Sp. z o.o. podjęła nowe wyzwanie – jachty regatowe. To jednostki wykonywane z najwyższej jakości materiałów, w których wykorzystuje się najnowsze techniki. Jednak większość terenów po Stoczni Ustka zajmuje Alu Stocznia Ustka.
Pomysł i certyfikaty
– Pracuje u nas około 170 osób. Cały czas się rozwijamy. Przyjmujemy nowych pracowników – opowiada Lech Miśkiewicz, oprowadzając po hali produkcyjnej o długości 140 metrów. W każdym jej miejscu widać spawaczy albo robotników wycinających z ogromnych płatów grubej jak palec blachy skomplikowane konstrukcje.
W Alu Stoczni powstają części statków – na przykład rufa, sterówki, dziób... Poszczególne elementy są spawane osobno, a potem łączone przed głównym hangarem.
– Niektóre jednostki są tak duże, że nie mieszczą się w hangarze – uśmiecha się z dumą Lech Miśkiewicz, pokazując element wielkości domu jednorodzinnego, który będzie fragmentem dziobu statku. – Czasem przyjmujemy zlecenia na kutry, ale dziś takich zleceń jest bardzo mało. Dlatego na początku działalności musieliśmy się zdecydować na coś innego – dodaje. Dokładnie sprawdzili potrzeby rynku. Okazało się, że jest zapotrzebowanie na produkcję sekcji dla kilkusetmetrowych statków. – Nasza produkcja trafia na eksport. Współpracujemy z kontrahentami m.in. z Francji, Holandii i Norwegii – mówi Lech Miśkiewicz. – Mamy także nasz oddział w Gdyni, gdzie składamy sekcje transportowane morzem z Ustki.
Okazało się bowiem, że w Ustce zaczęło brakować miejsca. – Mamy tak dużo zamówień, że praktycznie wykorzystujemy nasze tereny i pracowników w 100 procentach. Trudno byłoby, dysponując tym miejscem, zwiększyć produkcję – zauważa Lech Miśkiewicz. Jak przez trzy lata udało się tak małej stoczni uzyskać światową renomę i zaufanie najbardziej wymagających kontrahentów? – Od początku postawiliśmy na bardzo dobre przygotowanie załogi. Zdobyliśmy certyfikaty jakości, które są świadectwem naszego profesjonalizmu – dodaje Miśkiewicz, pokazując grubą teczkę, w której znajdują się dokładnie rozpisane umiejętności na przykład każdego ze spawaczy, za które ręczą światowe towarzystwa klasyfikacyjne. – Takie dokumenty są dla kontrahentów gwarancją naszej rzetelności. Poza tym od początku przykładaliśmy się do każdego zlecenia... Dzięki temu wyrobiliśmy sobie markę i uznanie. W tym samym czasie szefowie cały czas inwestowali w zakład.
– W przemyśle stoczniowym w Polsce można odnieść sukces – przekonuje Lech Miśkiewicz. – Wystarczy mieć miejsce na produkcję, dobrą kadrę zarządzającą, marketingowców, którzy zdobędą zamówienia i wyszkolonych pracowników. Tyle.
Marcin Żebrowski