Razem czy osobno?
Nowy Statut Katalonii nareszcie przegłosowany przez parlament hiszpański! Temat - od kilku miesięcy numer jeden we wszystkich mediach hiszpańskich spędza sen z powiek politykom wszystkich opcji. Katalonia, położona nad Morzem Śródziemnym, ze stolicą w Barcelonie, to jeden z najbardziej uprzemysłowionych, a zarazem najbogatszych regionów Hiszpanii. Mimo, że autonomię posiada od 1979 roku, od kilku miesięcy cały kraj obserwuje zacięte boje towarzyszące pracom nad nowym statutem.
23.03.2006 | aktual.: 23.03.2006 14:04
Dawno już żaden temat tak nie podzielił zarówno opinii publicznej, jak i sceny politycznej. Teraz mimo wszystko wydaje się, że nareszcie pojawiło się światełko w tunelu. Nie oznacza to, w żadnym wypadku, że osiągnięto całkowitą zgodę: chociaż za uchwaleniem głosowały w Barcelonie wszystkie katalońskie partie nacjonalistyczne i lewicowe, zdecydowane „nie” padło ze strony opozycyjnej Partii Ludowej (PP) oraz republikanów katalońskich (ERC). W tym momencie tekst jest rozpatrywany przez Komisję Konstytucyjną, która do 27 marca ma czas na przegłosowanie kolejnych poprawek To również „deadline” dla PP, najbardziej zaciętych przeciwników reformy, która zamierza zaciekle bronić swojej wizji statutu.
Jedna z najbardziej gorących dyskusji miała miejsce przy określaniu statusu Katalonii. Chodzi o kontrowersyjny określenie „naród kataloński” zawarty w preambule tekstu, który wywołał istną burzę i stanowcze weto ze strony opozycji i ich zwolenników. Sam przewodniczący ludowców, Mariano Rajoy, w formie protestu zorganizował referendum pod hasłem „Też mam prawo do opinii”. Oskarża rząd, że chce stworzyć „ pseudo-państwo” i żąda reformy konstytucji, by ustalić kompetencje państwa.
Oprócz tego, chce, by przed planowanym referendum w Katalonii projektowi Statutu przyjrzał się Trybunał Konstytucyjny. Co na to zwolennicy Statutu? Rząd tymczasem spokojnie stwierdza, że tak naprawdę to nie ma o co kruszyć kopii, bo określenie „naród kataloński” ma jedynie „znaczenie symboliczne, a nie prawne”, a poza tym, dzięki statutowi państwo może się tylko wzmocnić, a nie osłabić.
Aspiracje do miana odrębnego narodu, z prawem do zawierania międzynarodowych umów, szerokiej autonomii finansowej, administracyjnej i oświatowej, własnym sądownictwem, systemem bankowym i ubezpieczeniami zdrowotnymi– to żądania, które dla wielu przeciwników dokumentu nie mieszczą się w ramach ustroju przyjętego w konstytucji państwa i są sprzeczne z definicją Hiszpanów jako „narodu niepodzielnego.”
Przeciwnicy Zapatero zarzucają mu, że jego działania niebezpiecznie wskrzeszają wizję „dwóch Hiszpanii”, czyli historycznego podziału kraju na część konserwatywną, wspieraną przez Kościół, monarchię i wojsko, krzewiących tradycyjne wartości narodowe i religijne, oraz liberalną, reprezentowaną przez postępowych polityków, dążącą do demokratyzacji i modernizacji państwa.
Żądania Katalończyków nie pojawiły się ni stąd ni zowąd. Już od końca XIX wieku w Katalonii narastają tendencje separastyczne, których owocem jest autonomia przyznana w 1931r. Trzy lata później, Generalitat ogłosiła Katalonię republiką. W okresie wojny domowej, w związku z poparciem, jakie region udzielił republikanom oraz atakiem wojsk frankistowskich w 1939r., zniesiono autonomię i zabroniono używania języka i barw narodowych. Po śmierci Franco i przyjęciu hiszpańskiej konstytucji w 1978, ówczesny premier Hiszpanii, Adolfo Suarez, przywrócił Generalidad de Catalua. Statut został opracowany przez tak zwaną Komisję Dwudziestu. We wrześniu 2005 roku parlament Katalonii zaaprobował projekt nowego statutu, jedynie Partia Ludowa Katalońska zagłosowała przeciw. Ostatecznie w styczniu bieżącego roku, Zapatero oraz szef nacjonalistów katalońskich, Arturo Mas, osiągnęli wstępne porozumienie w zakresie definicji Katalonii w nowym statucie oraz modelu finansowania.
Nowy statut podkreśla prawo Katalończyków „do swobodnego decydowania o swojej przyszłości” oraz wprowadza nowy model relacji finansowych z Madrytem. Świadomi tego, że są bogatym regionem Hiszpanii, wpłacającym więcej do budżetu centralnego niż dostający z powrotem, Katalończycy określają się jako osobny naród i chcą stosunków z państwem hiszpańskim jak równy z równym. W ich rozumieniu, oznacza to niezależność finansową od Madrytu. Jednak najpoważniejszą kwestię stanowią podatki.
Katalonia miałaby sama zbierać wszystkie płacone na swoim terytorium i oddawałaby Madrytowi tyle, ile uzna za stosowne. Ten system można spotkać tylko w autonomicznym Kraju Basków; wszędzie indziej to hiszpański fiskus zbiera podatki i oddaje regionom część adekwatną do ich potrzeb. Siedmiomilionowa, bogata Katalonia wpłaca więcej do budżetu centralnego i na fundusz solidarności międzyregionalnej, niż dostaje z powrotem. W związku z tym, zreformowany statut zagwarantował Katalonii inwestycje publiczne proporcjonalne do jej wkładu do budżetu państwa.
Partia Ludowa uderzyła na alarm, że statut kataloński grozi Hiszpanii rozpadem. Zniesienie zasady równości Hiszpanów, zmiana ustroju konstytucyjnego, niebezpieczeństwo, że inne regiony pójdą w ślady Katalończyków- to główne argumenty, które wysuwa opozycja. Dramat dla Hiszpanii, zwrot w stronę przeszłości, osłabienie państwa- dodają wszyscy, dla których nowy Statut jest ciosem zadanym w ideę spójności i solidarności Hiszpanii.
Katalończycy stawiają twarde warunki, na każdym kroku podkreślają swoją samowystarczalność i uważają, że państwo nie jest im tak naprawdę do niczego potrzebne. Rząd jest przeciwnego zdania. A społeczeństwo nie bardzo wie komu wierzyć: katalońskim nacjonalistom, zachwyconych faktem uznania Katalonii za naród, czy rządowi, który zapewnia, że słowo „naród” oznacza nic innego jak „wspólnotę sąsiadów”. A co najbardziej przeraża Madryt to fakt, że to dopiero początek, bo za chwilę pojawią się propozycje statutów pozostałych regionów, a wraz z nimi coraz śmielsze żądania. Wielka afera, kolejny pretekst do obrzucania się błotem przez politycznych antagonistów. A Katalończycy zacierają ręce, bo im więcej szumu tam na górze, tym więcej zmian na ich korzyść po cichu udaje się przeforsować.
Paulina Kamińska