Rażące błędy policji ws. przekazania okupu za Olewnika
Policjant, który miał nadzorować w 2003 r. przekazanie okupu za Krzysztofa Olewnika nie widział samego zdarzenia, bo na miejsce przyjechał pięć minut po całej sprawie. Prokuratorzy z Gdańska sprawdzają, dlaczego popełniono aż tak rażące błędy - dowiedział się serwis tvp.info.
12.03.2009 | aktual.: 12.03.2009 16:18
Według informacji tvp.info okoliczności przekazania 24 lipca 2003 r. okupu w wysokości 300 tys. euro i zabezpieczenia operacji przez policję, są teraz dokładnie badane przez śledczych z gdańskiego wydziału przestępczości zorganizowanej Prokuratury Krajowej.
W kręgu zainteresowania znajdują się działania asp. Macieja L., członka specjalnej grupy poszukującej Krzysztofa Olewnika. Policjant został wyznaczony do monitorowania przekazania okupu i jednocześnie pilnowania siostry i szwagra porwanego. Bandyci dostali pieniądze i uciekli nie nękani przez policję.
Okazało się, że funkcjonariusz, który miał pilnować sprawy nie dojechał na czas na miejsce. Dlaczego? Podczas przesłuchań w 2005 r. asp. Maciej L. twierdził, że musiał przebijać się na miejsce osiedlowymi uliczkami i zwyczajnie nie zdążył. Policjant przyznał, że od samochodu, w którym jechali siostra i szwagier Krzysztofa dzieliło go ok. kilometra. Maciej L. nie dosyć, że nie widział samego momentu przekazania okupu, to jeszcze dotarł na miejsce co najmniej pięć minut po sprawie. Po porywaczach nie było już śladu.
Jednak to nie koniec błędów dotyczących sprawy okupu. Funkcjonariusz twierdzi, że zrezygnował z przeprowadzenia oględzin miejsca zdarzania „ze względu na nocną porę i bezpieczeństwo uprowadzonego”. Co zastanawiające, dokumentacje miejsca przekazania okupu sporządzono dopiero trzy dni później. Nie wiadomo, czy zabezpieczono jakieś ślady np. odciski palców czy ślady DNA.
– Tak naprawdę nie ma żadnego dokumentu potwierdzającego oględziny miejsca zrzucenia okupu. Z notatek znajdujących się w odtajnionych aktach operacyjnych można domniemywać, że rzeczywiście nie widział tego żaden policjant. Jedna z notatek zawiera stwierdzenie, że okup zrzucono w krzaki, gdy tymczasem tam żadnych krzaków nie było. To wszystko jest bardzo dziwne – twierdzi osoba znająca materiały śledztwa.
Z notatki, którą następnego dnia, po przekazaniu okupu, sporządził Maciej L. wynikało, że policjant nie dotarł na czas z powodu „zakłóceń i opóźnień w przekazie informacji ze strony rodziny Olewników”. Co dziwniejsze siostra Krzysztofa Olewnika, Danuta Olewnik–Cieplińska, która przekazywała okup za brata, została przesłuchana dopiero blisko trzy tygodnie po zdarzeniu. Rodzina Olewnika wskazywała, że w aktach sprawy nie ma dokumentów wskazujących, jakiego samochodu używał Maciej L. w dniu przekazania okupu. Wpisy do tzw. książki przebiegu pojazdu to wymagana czynność przy korzystaniu z nieoznakowanych radiowozów. Te i inne braki rodzą podejrzenia, że policjanci mogli nie zabezpieczać operacji przekazania okupu.
- Trwają przesłuchania funkcjonariuszy, które mają wyjaśnić pewne istotne kwestie. Szczegółów nie mogę ujawniać, ponieważ są objęte klauzulą tajności. Jednak w moim przekonaniu, zarzuty rodziny stawiane funkcjonariuszom szukającym Krzysztofa są zasadne - twierdzi mec. Bogdan Borkowski, adwokat rodziny Olewników.
W kwietniu 2008 r. olsztyńska prokuratura postawiła zarzuty utrudniania śledztwa oraz niedopełnienia obowiązków służbowych byłemu szefowi grupy operacyjnej z Radomia Remigiusz M. oraz policjantom z komendy miejskiej policji w Płocku: Henrykowi S. i właśnie Maciejowi L. Ten ostatni odpowiada m.in. za zaniechanie zabezpieczenia miejsca przekazania okupu. Cała trójka nie przyznała się do zarzutów.
Krzysztof Olewnik został porwany ze swojego domu 27 października 2001 r., po imprezie z udziałem lokalnych policjantów. Został zamordowany we wrześniu 2003 r., po tym, jak rodzina wpłaciła 300 tys. euro okupu. W czasie poszukiwań Krzysztofa popełniono dziesiątki błędów. Po latach wyszło na jaw, że policja miała informacje, które pozwały nie tylko na zatrzymanie porywaczy, ale i odbicie żywego Olewnika. Nieprawidłowości w śledztwie bada teraz gdański wydział przestępczości zorganizowanej Prokuratury Krajowej. Sprawą zajmie się też sejmowa komisja śledcza.
Rafał Pasztelański, Piotr Krysiak