Rauspolitik
Niemcy witają nas w Unii Europejskiej, wyrzucając legalnie pracujących w Niemczech Polaków. Nie dość, że po 1 maja będzie obowiązywać siedmioletnie moratorium na pełne otwarcie przed Polakami niemieckiego rynku pracy, to jeszcze do 1 maja pracę może stracić większość tych, którzy legalnie ją załatwili. Dotychczas do wyjazdu zmuszono 25 tys. pracowników polskich firm budowlanych. To ponad połowa z 41 tys. osób legalnie zatrudnionych za Odrą w tej branży. Jeszcze w 1992 r. u zachodniego sąsiada działało 1520 polskich przedsiębiorstw, obecnie zostało ich niespełna 500. W ostatnich miesiącach z Niemiec wyrzucono tylko o tysiąc osób mniej niż podczas słynnych rugów pruskich w 1885 r. Wówczas deportowano z Wielkopolski, będącej pod zaborem Prus, 26 tys. Polaków z zaborów rosyjskiego i austriackiego, legalnie pracujących w fabrykach i rolnictwie.
15.03.2004 07:27
- Niemieckie przepisy o możliwości zatrudnienia osób spoza UE są tak rozbudowane i zawiłe, że nie sposób nie popełnić błędu. Są to jednak z reguły błędy formalne - literowe czy numeryczne, robione przy wpisywaniu danych polskich pracowników - mówi Ryszard Pietrzyk z kancelarii adwokackiej Wendler i Partnerzy w Duesseldorfie. - Naszą firmę rozłożyła bardzo swobodna interpretacja przepisów przez niemieckich urzędników. Potrafią na przykład tak długo sprawdzać przestrzeganie przepisów kodeksu pracy, aż znajdą jakieś drobne uchybienie. To wystarcza do nałożenia drakońskich kar. Do tego dochodzą uwłaczające procedury policyjne, które sprawiają, że uczciwi, ciężko pracujący ludzie są traktowani jak bandyci - mówi Tomasz Zdzikot z nie istniejącego już przedsiębiorstwa Montex SA. - Wynieśliśmy się z Niemiec między innymi ze względu na nie kończące się kontrole - dodaje Mariusz Jabłoński, prokurent spółki Centrozap.
Nieprzyjazna przyjaźń
W lutym 2004 r. aresztowano cztery osoby z kierownictwa firmy Polkat Holding. Dano im trzydzieści sekund na telefoniczną rozmowę z rodziną, a potem przez miesiąc nie powiadamiano polskich władz konsularnych o aresztowaniu. Prokuratura w Mannheim, gdzie mieści się oddział Polkatu, postawiła kierownictwu firmy zarzut "przemytu ludzi do pracy na czarno", za co grozi nawet dziesięć lat więzienia. Dowiedzieliśmy się, że powodem aresztowania była sprawa z 1997 r. Wtedy na budowie zatrzymano pracownika, któremu dzień wcześniej skończyło się pozwolenie na pracę. Sprawę umorzono, gdy okazało się, że zatrzymany robotnik na budowie pojawił się tylko po to, by pożegnać się z kolegami i zabrać swoje rzeczy.
- W ubiegłym roku bardzo się popsuły relacje polityczne na najwyższym szczeblu i zostało to upublicznione przez niemieckie media. To zachęca do ostrych działań w stylu tych, jakie zastosowano wobec szefów Polkatu. Wysłałem w tej sprawie specjalną notę do niemieckiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Dotychczas nie otrzymałem odpowiedzi - mówi "Wprost" Andrzej Byrt, ambasador RP w Niemczech.
Krucjata związkowców
Wyrzucanie Polaków legalnie pracujących w Niemczech oraz sekowanie naszych firm odbywa się pod sztandarami walki z bezrobociem. Z tego powodu już kilka lat temu wprowadzono całkowity zakaz działania polskich firm we wschodnich landach. Rzeczywistym powodem są wysokie podatki powodujące ucieczkę niemieckich firm w szarą strefę oraz niewydolność systemu socjalnego. W 2003 r. straty niemieckiego budżetu z tytułu nie zapłaconych podatków i składek socjalnych ze strony pracodawców uciekających do szarej strefy wyniosły aż 348 mld euro. Zwalczanie polskiej konkurencji ma zachęcić niemieckie firmy do wychodzenia z szarej strefy. Jednocześnie Polaków do szarej strefy się spycha, bo wtedy nie korzystają z żadnych świadczeń socjalnych i nie muszą otrzymywać minimalnej stawki wynagrodzenia.
Największym przeciwnikiem polskich przedsiębiorców są niemieckie związki zawodowe, zwłaszcza IG Bau, działający w branży budowlanej. Wielomiesięczne pikiety tego związku sparaliżowały wrocławski Budimex i firma wyniosła się z Niemiec. Klaus Wiesehügel, szef IG Bau, w wywiadzie dla gazety "Wiesbadener Kurier" o jednej z polskich budów powiedział, że "praktykowane są tam działania w stylu mafii". - Nie jest tajemnicą, że w branży budowlanej istnieją wręcz mafijne struktury. Jest to jednak problem ogólny, a nie określenie przypisywane polskim wykonawcom zleceń - mówi "Wprost" Jörg Herpich, rzecznik IG Bau. To właśnie po naciskach IG Bau zaostrzono przepisy prawa pracy i powołano specjalne lotne grupy kontrolerów. Kontrolerzy ci dostali pozwolenia na prowadzenie podsłuchu, rewizji oraz wchodzenie na budowy z bronią palną, gazami łzawiącymi i psami.
Polski wróg
Im większe sukcesy odnosiły nasze firmy na niemieckim rynku, tym gorzej były traktowane. Oczywiście, częściowo przyczynili się do tego nasi rodacy łamiący niemieckie przepisy. Obok legalnie pracujących Polaków, na budowach pojawili się zatrudnieni na czarno. Wiele osób nielegalnie przedłużało pobyt. Tyle że nielegalni pracownicy byli zatrudniani także przez niemieckie firmy, lecz kary dla nich były i są niewspółmiernie niższe od tych, które nakłada się na polskie przedsiębiorstwa (często są one dziesięciokrotnie niższe).
Polscy przedsiębiorcy przewidują, że ich sytuacja po wejściu do Unii Europejskiej jeszcze się pogorszy. - Niemcy zamkną swój rynek pracy przed pracownikami z nowych państw, a równocześnie świadczenie części usług, według prawa unijnego, nie będzie podlegało ograniczeniom. Przedsiębiorcy będę mieli trudności z rozróżnieniem, czy podlegają prawu niemieckiemu czy unijnemu. Znając dotychczasowy sposób działania niemieckich kontrolerów, można się spodziewać niekorzystnej dla nas interpretacji przepisów - tłumaczy Julian Korman, prezydent Stowarzyszenia Polskich Przedsiębiorstw Usługowych w RFN.
Sławomir Sieradzki
Współpraca: Piotr Cywiński, Berlin