Radziecki oficer uratował świat przez nuklearną zagładą
Pół wieku temu niewiele brakowało, by doszło do wojny nuklearnej. Na szczęście podczas kubańskiego kryzysu zimną krew zachował oficer, który nie dopuścił do odpalenia atomowej torpedy - czytamy w "Focus", dodatku do dziennika "Polska The Times".
W drugiej połowie października 1962 roku trwał konflikt między USA i ZSRR, spowodowany tajnym rozmieszczeniem przez Rosjan na Kubie pocisków balistycznych z głowicami nuklearnymi. W momencie największego napięcia, dowódca radzieckiego okrętu podwodnego B-59 admirał Witalij Sawicki wydał rozkaz przygotowania do wystrzelenia torpedy z głowicą jądrową. Świat stanął na krawędzi atomowej zagłady.
27 października 1962 roku B-59 został osaczony przez okręty marynarki wojennej USA. Wokół zaczęły wybuchać bomby, Sawicki sądził, że chodzi o bomby głębinowe. Atak trwał ponad cztery godziny, w tym czasie akumulatory radzieckiej jednostki słabły, a załodze zaczynało brakować tlenu.
Będąc w zanurzeniu, radziecki dowódca nie mógł skontaktować się z Moskwą. Według wspomnień jednego z oficerów, w pewnym momencie Amerykanie trafili ich "czymś znacznie potężniejszym niż użyte przez nich wcześniej bomby". Wtedy Sawicki dosłownie się wściekł i wydał stanowczy rozkaz uzbrojenia torpedy w głowicę nuklearną.
- Może tam już wybuchła wojna - miał powiedzieć admirał, który dla ratowania honoru radzieckiej marynarki był gotów użyć ładunku jądrowego i spocząć na dnie razem z okrętami wroga.
Jak czytamy w "Focus", do wystrzelenia torpedy regulamin wymagał jednak zgody wszystkich trzech głównych osób na pokładzie - oprócz dowódcy, również oficera ds. politycznych i drugiego oficera. I to właśnie ten ostatni, Wasilij Archipow, zachował zdrowy rozsądek i zimną krew.
Nuklearny atak na amerykański okręt z pewnością wywołałby III wojnę światową, która skończyłaby się zagładą całego globu. Zdając sobie z tego sprawę, Archipow wziął admirała na bok i niewielką chwilę z nim rozmawiał. Nie wiadomo jakich argumentów użył, ale wkrótce, ku zaskoczeniu oficerów, dowódca odzyskał równowagę, a sytuacja została opanowana - pisze "Focus".
Radziecki okręt podwodny w końcu wynurzył się na powierzchnię i kilka godzin później obrał kurs na macierzysty port. Archipow niechętnie potem wracał do tamtego zdarzenia. Mówiono, że nie był za swoją postawę chwalony przez dowództwo, ale nie spotkała go też żadna kara. Teraz nie ma jednak wątpliwości, że jego decyzja uratowała świat przed niechybną zagładą.