Radykalni szyici grożą powstaniem
Grupa radykalnych irackich szyitów zagroziła aktami przemocy wobec żołnierzy amerykańskich, z "powstaniem" włącznie, jeśli nie wycofają się ze świętego miasta Nadżaf.
Dzień wcześniej - w sobotę - wiadomość o rzekomych represjach wobec radykalnego duchownego Moktady al-Sadra stała się zarzewiem demonstracji, które, z udziałem ponad 10 tys. osób, trwały także w niedzielę.
Dowódca wojsk USA w Nadżafie ppłk Chris Conlin zaprzeczył informacjom, jakoby jego oddziały otoczyły dom szyickiego duchownego, a także próbowały rozpędzać demonstrantów z bronią gotową do strzału.
Nie zadowoliło to jednak zwolenników zaciekle antyamerykańskiego duchownego. Ostrzegli oni Amerykanów, że jeśli w ciągu trzech dni nie wycofają się z Nadżafu, w mieście dojdzie do "powstania". "Jeśli nie wyjdą, będą mieli do czynienia z ludowym powstaniem" - powiedział jeden z najbliższych współpracowników al-Sadra, Sajed Razak al-Musawi, po tym gdy protestujący wręczyli żołnierzom USA listę ze swoimi postulatami.
Dowódca wojsk USA w Nadżafie starał się pomniejszyć znaczenie ostatnich demonstracji, twierdząc, że al-Sadr może liczyć raczej na niewielkie poparcie w świętym mieście, gdzie rezyduje wielu wyższych i cieszących się większym autorytetem dostojników szyickich. Jego zdaniem, al-Sadr,_ "młody, niedojrzały człowiek, szybko tracący poparcie w mieście", usiłuje "wprowadzić przemoc do tego najbardziej pokojowego miasta [w Iraku], ale ludzie w Nadżafie go nie chcą". Przyznał jednak, że ostatnie pogróżki niepokoją go, gdyż _"ludzie al-Sadra to banda chuliganów".