Pustelnik bez zezwolenia
"Ja do wójta nie mam żalu. Pustelnikowi
meldunek nie jest tak bardzo do życia potrzebny, chociaż...
Czasem, by się na pewno przydał. Ot, chociażby po to, by wybrać
się do lekarza, zmienić dowód osobisty" - mówi brat Grzegorz,
pustelnik z Melsztyna (powiat tarnowski). Na stały czy czasowy
meldunek liczyć jednak nie może - informuje "Gazeta Krakowska".
07.03.2005 | aktual.: 07.03.2005 06:56
Do Melsztyna przyjechał przed dziesięcioma laty. Pierwszą zimę spędził w namiocie. Potem wybudował swoją pustelnię. Domek jest maleńki: niewiele ponad dwa na dwa metry, razem niecałe pięć metrów kwadratowych - dodaje gazeta.
"A cóż mi więcej do życia potrzeba? Na początku miałem trochę kłopotów. Pustelnię postawiłem na terenie Lasów Państwowych. Z lasu wziąłem drzewo. Wybierałem jednak tylko wiatrołomy. Wstawił się za mną sołtys Melsztyna i Nadleśnictwo w Brzesku wycofało sprawę z sądu" - mówi dziennikowi.
"Przeżyłem tutaj już dziesięć lat, ale człowiek się starzeje... Czasem musi iść do lekarza, a do tego potrzebny jest meldunek. Poszedłem więc do gminy, by się zameldować. Urzędniczka, bardzo miła pani, odmówiła mi. Miałem iść do wójta, ale zrezygnowałem. Nie chcę się nikomu narzucać. W okolicy wszyscy mnie znają, do pustelni dochodzą listy od mojej mamy. Mam nadzieję, że jak będę chory, to lekarze biednemu pustelnikowi pomocy nie odmówią. A jak odmówią, to swoje cierpienie i upokorzenie Bogu ofiaruję" - mówi eremita z Melsztyna.
Brat Grzegorz pochodzi z Chełmna koło Oświęcima. Był zakonnikiem u franciszkanów. Po siedmiu latach został jednak z zakonu usunięty za nieposłuszeństwo wobec przełożonych - pisze "Gazeta Krakowska".(PAP)