Psychoza gnębi ratusz
Opolscy urzędnicy twierdzą, że w ratuszu panuje mobbing i spychologia. Trudno się pracuje w atmosferze strachu przed wypowiedzeniem. Niektórzy tego nie wytrzymują.
Pogrzeb urzędniczki z wydziału inżynierii miejskiej Danuty Cz. odbył się w czwartek, 3 czerwca. W ratuszu zahuczało od plotek, jednak słowo "samobójstwo" urzędnicy wypowiadali jedynie szeptem. Na cmentarz poszło wielu, ale nie wszyscy, którzy by chcieli. - Niektórzy nawet tego się bali - mówi osoba, która nie chce ujawniać swojego nazwiska.
Badaniem przyczyn tragedii zajęła się policja i prokuratura. - Tak jak w przypadku innych samobójstw sprawdzamy, czy ktoś np. nie nakłaniał tej osoby do popełniania takiego czynu - mówi Roman Wawrzynek, rzecznik prokuratury w Opolu. - Wyniki śledztwa będą znane pod koniec czerwca lub w lipcu.
Danuta Cz. pracowała w wydziale inżynierii miejskiej, zajmowała się oświetleniem w mieście. Zdaniem znajomych była osobą spokojną, żyła swoją pracą, była staranna i ambitna. - Chciała jak najlepiej wywiązywać się ze swoich obowiązków - mówi jej znajoma z urzędu miasta. - Dostawała coraz więcej zadań do wykonania. Zaczęła się bać, że nie podoła. Jak się ma ponad 50 lat, groźba utraty pracy bywa wręcz porażająca.
Zdaniem urzędników "ciśnienia" nie zniosły jeszcze dwie osoby - mężczyźni - jeden z wydziału inwestycji, drugi - z nieruchomości. Obydwaj są po wylewach, jeden leży w hospicjum.
Wiele zależy od osoby naczelnika. "Starzy" szefowie wydziałów boją się utraty pracy. Jeśli któryś zostanie "wzięty na celownik", odbija się to na jego podwładnych. Ci, którzy przyszli po objęciu władzy przez Ryszarda Zembaczyńskiego, czują się bezpieczni. Jedna z naczelniczek każe swoim podwładnym zapisywać się na spotkania. Trudno w takiej atmosferze skupić się na codziennej pracy.
Jak ta sytuacja wpływa na życie innych mieszkańców Opola? - Powoduje paraliż decyzyjny, który ludzie widzą i odczuwają - twierdzi jedna z urzędniczek. - W ratuszu obowiązuje zasada RWD, czyli Ratuj Własną Dupę. Jeśli nie będziesz podejmował decyzji, nie będziesz ponosił ich konsekwencji - proste.
- To dotyczy nie tylko zwykłych urzędników - dodaje inna osoba - ale też samych szefów. Krąży taki żart: "Co jest największym zmartwieniem prezydentów? Jak tu przeżyć dzień bez konieczności podejmowania jakiejkolwiek decyzji". W urzędzie panuje spychologia. Każdy chce się pozbyć zadań, bo tak jest bezpieczniej. To powoduje rozwalanie urzędu od środka.
- Petenci mają do nas pretensje, bo nie wiedzą, że tak naprawdę to my, szarzy pracownicy, trzymamy to wszystko jeszcze do kupy - usłyszeliśmy w ratuszu. - Robimy to od lat, większość z nas nigdy nie angażowała się w jakiekolwiek rozgrywki polityczne. Próbujemy robić swoje, a i tak zawalane są terminy. Wielu z nas nie wytrzymuje napięcia. Co jeszcze musi się wydarzyć, żeby to się zmieniło? Kto jeszcze musi umrzeć?
Największą psychozę wywołuje perspektywa spotkania z pracownikami wydziału kontroli i audytu kierowanego przez naczelnika Grzegorza Małeckiego, byłego funkcjonariusza służb specjalnych - Urzędu Ochrony Państwa i Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. - Są jak policyjne psy gończe - mówi jedna z urzędniczek. - Arogancja, buta - to nie tylko moja opinia, ale też wielu innych osób, którzy się z nimi zetknęli. Przeżyłam w życiu wiele kontroli, uważam, że one są bezsprzecznie potrzebne. Takiej formy kontrolowania jednak nie znałam. Oni przychodzą z gotową tezą. Boją się ich nawet ludzie uczciwi, którzy mają czyste sumienia.
- Biorą człowieka na celownik, potem już tylko udowadniają, że ktoś popełnił błąd, że był związany z poprzednią władzą, że brał udział w tamtych "wałkach" - mówi osoba, która osobiście to przeżyła. - Często zbieraniu materiału dowodowego przyświeca prosty cel: zwolnić urzędnika, bo na tę konkretną posadę już czeka ktoś "swój".
- Czujesz się jak w powieści Kafki - dodaje kolejna osoba. - Przychodzi kontrola, po kilku tygodniach aluzje, podejrzenia, a nawet oskarżenia zaczynają cię przytłaczać, przestajesz rozumieć, co się wokół ciebie dzieje. Zaczynasz nawalać w załatwianiu bieżących spraw. Koło się zamyka.
- Kontrolujący nie liczą się z jakimikolwiek wyjaśnieniami, chociaż przecież nawet oskarżony ma prawo do obrony - mówi osoba, która była kontrolowana. - Wyjaśnienia to pusta formalność.
Pracownicy ratusza mają też poczucie krzywdy, bo wrzuca się ich do jednego worka z tymi, którzy nakradli, czyli z byłymi prezydentami. - Pracownicy wydziału kontroli zachowują się jak kaci lub prokuratorzy, chociaż są miejskimi urzędnikami, tak jak my wszyscy - zauważa jedna z urzędniczek. - To jest chore, że posługują się kodeksem karnym, a nie kodeksem postępowania administracyjnego. - Wydział kontroli to państwo w państwie - twierdzi kilku naszych rozmówców. - Jednak nie jest możliwe, żeby prezydent Zembaczyński nie wiedział, co się dzieje. Nikt do niego ze skargą nie pójdzie, bo i tak człowieka nie przyjmie, a nawet gdyby, to nic z tym nie zrobi. - Żeby ludzie powiedzieli głośno i pod nazwiskiem o tym, co się tu dzieje od półtora roku, trzeba byłoby wywiesić ogłoszenie, że każdy dostanie pracę gdzieś indziej - mówi jedna z urzędniczek. - Nikt nam innej pracy nie da. Nie mamy dokąd pójść.
- Wszyscy jesteśmy durni, że dajemy tak sobą pomiatać - mówi inna kobieta. - Zapomnieliśmy, że siła jest w jedności.
Urzędnicy mówią o życiu w ciągłym strachu - dlatego ich nazwiska są wyłącznie do wiadomości redakcji, nie mogliśmy też podać żadnych szczegółów pozwalających na identyfikację wydziału.
Artur Janowski
*TO DMUCHANY PROBLEM Ryszard Zembaczyński, prezydent Opola: * - Na razie słyszę o jakimś problemie tylko od dziennikarzy. Nie pamiętam, aby ktoś zgłosił się do mnie z uzasadnionymi zastrzeżeniami co do pracowników wydziału kontroli. Trzeba pamiętać, że przez 8 lat w urzędzie nie działała żadna kontrola i teraz ludzie muszą się przyzwyczaić do jej pracy. Stanowczo protestuję przeciwko formułowaniu zarzutów o paraliżu decyzyjnym w ratuszu, bo moim zdaniem są one chybione i formułowane przez osoby, które czują się nieswojo w czasie kontroli. To jest sprawa dmuchana przez radnego Antoniego Chorzewskiego.
*NIE MOŻNA TEGO TAK ZOSTAWIĆ Antoni Chorzewski, szef radnych SLD: * - Pismo do wojewody z prośbą o wyjaśnienie podejrzeń o mobbing złożyłem w ubiegłym tygodniu. Uważam, że - po wielokrotnych rozmowach z urzędnikami - był to mój obowiązek. Ludzie boją się mówić pod nazwiskami, bo obawiają się utraty pracy. Dziś temat mobbingu jest okryty zmową milczenia. Mam nadzieję, że moim pismem zajmie się nie tylko urząd wojewódzki, ale i inspekcja pracy. To, co dziś dzieje się w opolskim ratuszu, nie tylko wpływa na komfort psychiczny urzędników, ale i na jakość ich pracy.