Przywilej szaleńca
Śmierci minister Anny Lindh można było uniknąć, gdyby w Szwecji była właściwa opieka nad niebezpiecznymi szaleńcami – pisze francuski dziennik „Le Figaro” w artykule przedrukowanym przez tygodnik „Forum”.
19.01.2004 | aktual.: 19.01.2004 12:56
O „rzezi dokonanej przez psychicznie chorych” nie waha się mówić szwedzki pisarz Jan Guillou. Od początku 2003 roku w Szwecji szaleńcy zamordowali pięć osób, a 25 innym zadali poważne rany – podaje „Le Figaro”. 24-letni Mihajlo Mihajlović przed zabójstwem Anny Lindh dał się już poznać pracownikom oddziałów psychiatrycznych i aparatu sprawiedliwości. W 1997 roku skazano go za ugodzenie nożem własnego ojca. Rankiem w dniu zamordowania szwedzkiej minister spraw zagranicznych Mihajlović zgłosił się nawet na oddział psychiatryczny z prośbą o pomoc, ale z powodu braku miejsc odprawiono go z kwitkiem.
W Szwecji, począwszy od lat 50., w leczeniu chorych psychicznie zastosowano agresywne metody postępowania: elektrowstrząsy, kaftany bezpieczeństwa, środki uspokajające, przymusową izolację itd. W latach 70. zaczęto kwestionować jednak szwedzki model opieki psychiatrycznej, co doprowadziło do likwidowania oddziałów psychiatrycznych i przeniesienia opieki nad chorymi z lekarzy na społeczeństwo. W roku 1994 parlament szwedzki uchwalił reformę dążącą do „leczenia i readaptacji społecznej chorych dzięki ich usamodzielnieniu”. W ciągu niespełna 30 lat liczbę łóżek na szwedzkich oddziałach psychiatrycznych zredukowano z 38 do 6 tysięcy – wylicza francuski dziennik.
Cena, jaką przyszło za to zapłacić, to wysoki wskaźnik śmiertelności. Specjaliści nie mają wątpliwości, że chorzy psychicznie stanowią zagrożenie nie tylko dla otoczenia, ale przede wszystkim samych siebie. Spośród 2,5 tys. chorych uważanych za wyleczonych w 1995 roku, 20% straciło życie w ciągu najbliższych trzech lat – podaje „Le Figaro”.