PolskaPrzejechał po niej pędzący zaprzęg konny - co na to sąd?

Przejechał po niej pędzący zaprzęg konny - co na to sąd?

Małgorzata Potasińska wygrała właśnie trzyletni proces o odszkodowanie. Została staranowana i przejechana przez konny zaprzęg.

13.01.2010 | aktual.: 13.01.2010 09:39

Miała pękniętą czaszkę, potłuczenia, uszkodzone oko. Przeszła siedem poważnych operacji. Sąd Apelacyjny w Łodzi uznał, że kobiecie należy się 180 tys. zł i comiesięczna, dożywotnia renta.

Tamtego wyjazdu w góry pani Małgorzata nie zapomni do końca życia. Był 2006 rok.

- Kilka lat z rzędu nie wyjeżdżałam na urlop, bo miałam mnóstwo pracy. Wreszcie zdecydowałam się na wyjazd w góry. W moje ukochane Tatry. Chciałam naładować akumulatory - wspomina pani Małgorzata.

Przez 9 dni doskonale się bawiła. - Nadszedł ostatni dzień mojego pobytu w Zakopanem. Czułam ogromny, niczym nieuzasadniony niepokój - wspomina pani Małgorzata.

Gospodarze, u których mieszkałam, zaprosili mnie na góralską gońbę. Opowiadali, że to wyścigi zaprzęgowe góralskich małżeństw, które są tradycją Zakopanego. Impreza zapowiadała się interesująco. - To był tor wyścigowy w kształcie ósemki na Równi Krupowej. Oglądałam wyścigi, aż zrobiło mi się zimno. Poszłam w kierunku mety. Nagle zauważyłam pędzący na mnie zaprzęg, który wypadł z toru. Koń mnie staranował, a płozy po mnie przejechały - wspomina tłumiąc płacz pani Małgorzata.

Łodzianka miała na sobie wtedy grubą kurtkę, sweter i czapkę. Ubranie zamortyzowało siłę uderzenia, prawdopodobnie dzięki temu przeżyła. Pani Małgorzata miała popękaną czaszkę, problemy z oczami i liczne obrażenia ciała.

- Przez 4 lata miałam 7 operacji. Podczas ostatniej ledwo przeżyłam, bo mój organizm był już zbyt wycieńczony. Na rehabilitację wydałam całe oszczędności. To cud, że żyję. I tak nigdy nie będę mogła normalnie funkcjonować i pracować - wyznaje z trudem pani Małgorzata.

Po wypadku życie łodzianki całkowicie się zmieniło. Wcześniej prowadziła zajęcia plastyczne w jednym z łódzkich domów kultury. Była bardzo aktywna zawodowo i uwielbiała podróże. - Teraz nie ma mowy o powrocie do pracy - wspomina drżącym głosem łodzianka.

Sąd Apelacyjny w Łodzi wziął pod uwagę wnioski pełnomocnika pani Małgorzaty. Mec. Maciej Luzeńczyk twierdzi, że proces wykazał ewidentne zaniedbanie gminy Zakopane, która błędnie sklasyfikowała imprezę jako rekreacyjną, a nie masową. Dlatego też wyścigi nie były prawidłowo zabezpieczone. Uznał, że gmina Zakopane, zakopiański oddział Związku Podhalan oraz góral Stanisław Kluś mają zapłacić poszkodowanej 180 tys. zł i wypłacać jej dożywotnio co miesiąc 300 zł renty. PZU zapłacił już kobiecie 90 tys. zł.

- Wyrok zobowiązuje nas do wspólnej spłaty odszkodowania, jednak to nie jest sprawiedliwe. Wypadki drogowe nie są tak surowo traktowane przez sądy, a w przeciwieństwie do gminy Zakopane my nie mamy pieniędzy - denerwuje się członek głównego zarządu Związku Podhalan Andrzej Skupień.

Stanisław Kluś ze Skrzypnego, który kierował zaprzęgiem, też zastanawia się, skąd weźmie pieniądze na wypłatę odszkodowania. - Nie należę do zamożnych ludzi. Jednak muszę znaleźć sposób, jak wyrok spłacić, bo z sądami nie chcę walczyć - mówi.

Gmina Zakopane na razie nie wystąpi z wnioskiem o kasację. Czeka na uzasadnienie wyroku.

Pani Małgorzata mówi, że chciałby jednak wybrać się w podróż do Jerozolimy podziękować Bogu za darowane życie.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)