Przedświąteczne podjadanie w sklepach
Polowanie na sklepowych podjadaczy
Cześć klientów przychodzi do hipermarketów tylko po to, by za darmo najeść się do syta. Kulinarnym kradzieżom sprzyja szał świątecznych zakupów. Podjadających klientów wyłapywano wczoraj w Katowicach, Mikołowie, Sosnowcu i Rybniku.
22.12.2006 | aktual.: 22.12.2006 09:11
Codziennie w każdym hipermarkecie przejadany jest towar za około 2 tysięcy złotych. A to znaczy, że w żołądkach kupujących znika każdego dnia na przykład kilkadziesiąt kilogramów mandarynek albo 1000 bochenków chleba! Szacuje się, że straty sklepów sięgają 2 procent całego obrotu. Każdego miesiąca z każdego sklepu naszej sieci znika w ten sposób 1,5 tony towaru. Przede wszystkim zjadane są owoce i słodycze - przyznaje Przemysław Skory, rzecznik sieci Tesco.
Jedna pani w długim, drogim futrze zjadła dzisiaj całą kiść winogron. Gdy zabierała się za kolejną, nasz pracownik zwrócił jej grzecznie uwagę. Stwierdziła, że tylko próbowała, a winogrona wcale jej nie smakowały - usłyszeliśmy wczoraj od ochroniarza z katowickiego Geanta. Takich delikwentów łapiemy całe mnóstwo. To nieprawda, że tylko biedni bawią się w podjadanie.
Co ciekawe, na owocach się nie kończy. Na przykład kobiety w działach kosmetycznych odkręcają kremy i się nimi smarują. Na monopolowym zdarzają się klienci korzystający z trunków wysokoprocentowych "na miejscu".
Ci, którzy przychodzą się po prostu najeść, muszą się liczyć z interwencją ochrony - mówi nam Dorota Patejko, rzeczniczka prasowa sieci Auchan. Po zamknięciu sklepu pracownicy znajdują całe stosy poupychanych wszędzie opakowań po sokach czy batonach - dodaje Skory.
Sprawa jest delikatna. Bo z jednej strony to patologia, a z drugiej wielkie sieci nie chcą drażnić klientów i bawić się w detektywów. Przestępstwo ma miejsce wtedy, gdy wartość kradzionego towaru przekracza 250 złotych. A batoniki, soki czy mandarynki, kosztują 2-3 złote... Tak czy inaczej - wtedy podjadanie to wykroczenie. Mandat pewny.
Nie widzę niczego niestosownego w tym, że kupując na przykład cukierki, najpierw jednego spróbuję. Przecież chyba mogę sprawdzić, czy dokonuję dobrego wyboru? Przychodzę do sklepu, żeby zrobić duże zakupy, więc i tak zostawiam w kasie kilkaset złotych - mówi Tomasz Borkowski, klient sosnowieckiego Auchan.
Jakby każdy klient przychodził i zabrał jeden cukierek, to w ciągu miesiąca czy roku straty idą w grube sumy - wyjaśnia natomiast Agnieszka Łukiewicz-Stachera, rzeczniczka prasowa sieci Real.
Przedstawiciele jednej z ogólnopolskich sieci supermarketów nieoficjalnie szacują, że rocznie straty z tytułu takiego podjadania mogą wynosić nawet czterdzieści milionów złotych. Z tego wynika, że każdego dnia w sklepach tej sieci zjadany jest towar o wartości nawet 100 tysięcy złotych. Ochrona hipermarketów każdy ujawniony przypadek tego rodzaju, uznawany za kradzież, stara się traktować indywidualnie.
Sklep nie jest prywatną stołówką i za towar trzeba tu płacić, ale oczywiście inaczej traktujemy dziecko zjadające baton, za który później rodzice zapłacą (pokazując przy kasie puste opakowanie), a inaczej dorosłe osoby, które stają przy winogronach i zwyczajnie je zjadają. Ochrona wtedy będzie interweniować - wyjaśnia Dorota Patejko, rzeczniczka prasowa sieci Auchan.
Aby bronić się przed takimi klientami, wielkie sieci zatrudniają sklepowych detektywów, którzy wyłapują podjadaczy. Mam na stanie kilku "etatowych" klientów, którzy przychodzą się najeść- mówi nam Mirosław, jeden z ochroniarzy. Czają się przy półkach, rozglądają. Sprawdzają, gdzie są kamery, chowają się za plecami innych i wsuwają, co się da.
Niektórym wyjadaczom nie brakuje pomysłowości. Zdarzyło się raz, że jeden z klientów usiłował ukraść zamrożonego kurczaka. Schował go w kapeluszu. Kolejka do kasy była jednak dosyć długa i zanim ten pan został obsłużony, to kurczak zaczął się rozmrażać, a facetowi po twarzy ciekła strużka wody. Wezwaliśmy ochronę i klient musiał się gęsto tłumaczyć - opowiada jedna z kasjerek sieci Real.
Kiedy koncern Coca-Cola zorganizował akcję, w ramach której konsumenci mieli zbierać zakrętki od butelek, niektórzy klienci po prostu otwierali napoje i wynosili ze sklepów... same zakrętki.
Paweł Łotocki, rzecznik policji w Dąbrowie Górniczej Zjadanie towaru bez płacenia za niego to kradzież. W pojedynczych przypadkach szkody nie są zazwyczaj większe niż 250 zł, bo trudno „przejeść” w sklepie większą kwotę, zatem jest to wykroczenie, a nie przestępstwo. Jeśli klient przyznaje się do winy, to możemy wypisać mandat. Jeśli nie, kierujemy sprawę do sądu. Za kradzież towaru o wartości poniżej 250 zł sąd grodzki może nałożyć karę miesięcznego aresztu lub grzywnę od 20 zł do 5 tys. zł. Jeśli wartość kradzieży przekroczy 250 zł, kara jest znacznie bardziej dotkliwa i do więzienia można wówczas trafić nawet na 5 lat.
Grażyna Krawczyk, Jacek Bombor