PolskaProtokół przesłuchania J. Kaczyńskiego w śledztwie dot. Lesiaka

Protokół przesłuchania J. Kaczyńskiego w śledztwie dot. Lesiaka

Treść protokołu
przesłuchania Jarosława Kaczyńskiego złożonego w śledztwie
dotyczącym płk. Jana Lesiaka.

17.10.2006 | aktual.: 17.10.2006 18:44

Protokół dnia 25 marca 1998 roku.

Jacek Gutowski - prokurator Prokuratury Wojewódzkiej
Jarosław Baniuk - prokurator Prokuratury Wojewódzkiej bez udziału innych osób

Świadek zeznał, co następuje:

Imię i nazwisko: Jarosław Aleksander Kaczyński
Imiona rodziców: dalsze dane tak jak w protokole przesłuchania Jarosława Aleksandra Kaczyńskiego z dnia 13.12.1997 r.

Świadka pouczono o treści art.247 par.1 kk oraz art.5 ustawy z dnia 14.12.1982r. o ochronie tajemnicy państwowej i służbowej. Ponadto świadkowi okazano decyzję Prezydenta RP o zwolnieniu p. J. Kaczyńskiego z obowiązku zachowania tajemnicy państwowej w zakresie informacji, które powziął jako Szef Kancelarii Prezydenta.

W uzupełnieniu moich poprzednich zeznań chciałbym dodać: w roku 1993 lub 1994 zadzwonił do mnie Wojewoda Warszawski - Łypacewicz. Powiedział mi, że odchodzi na emeryturę i chciał mi powiedzieć jedną rzecz. A mianowicie abym nie miał pretensji do Jastrzębskiego o nałożenie podatku na fundacje. W stosunku do Fundacji Prasowej Solidarność byłoby to ok. 30 miliardów złotych. Łypacewicz powiedział, że stało się to na osobiste polecenie Rokity. Oczywiście ta sprawa została potem anulowana przez NSA. Nie ma to bezpośredniego związku ze sprawą, ale pokazuje metody działania.

Druga sprawa dotyczy pani o nazwisku D.M. (litery wpisane odręcznie, nazwisko usunięte podczas odtajniania akt) była to pracownica Biura Poselskiego Bielewicza z Porozumienia Centrum. Była także sekretarką w Zarządzie Wojewódzkim PC. O tej pani otrzymałem informację od osoby o nazwisku Deres, usuniętym później zresztą z PC, że jest ona funkcjonariuszką służb specjalnych. Wcześniej podobno miała pracować w Służbie Bezpieczeństwa. Na początku nie dawałem wiary tym stwierdzeniom, ale z czasem zacząłem łączyć tę informację z innymi. Na przykład docierały do mnie głosy z kręgów Ligi Republikańskiej, że ta pani zachowuje się dziwnie. Ponadto chciałem powiedzieć, że w sprawie pani M (litera wpisana odręcznie, nazwisko usunięte podczas odtajniania akt) przychodził do mnie konkubent tej pani - Maciej Białecki, obecnie działacz Akcji Wyborczej Solidarność. Maciej Białecki prosił abym zaprzeczał tym niekorzystnym informacjom o pani M. Pani M. podała nam na przykład, że urodziła się we wsi Zaremby Kościelne. Tak się
składa, że mam w tej wsi osobę znajomą i okazało się po sprawdzeniu, że taka osoba nie urodziła się w tej wsi. Potem Maciej Białecki próbował mi przekazać, ze jego konkubina urodziła się gdzie indziej. Wiem, że później ta pani była zatrudniona w Urzędzie Rady Ministrów. Nie wiem, czy dane tej osoby, gdy pracowała w biurze poselskim czy w Fundacji Prasowej Solidarność ktokolwiek sprawdzał jej dane osobowe z dowodem osobistym.

Nawiązując do poprzednich zeznań chciałbym jeszcze dodać, że mecenas Puławski skontaktował się najpierw z moją sekretarką, o której wspomniałem, że nazywała się Szczurkowska. W rzeczywistości nazywa się ona Szczurowska.

W 1991 r., w styczniu, choć może trochę później, Andrzej Milczanowski jako Szef UOP pokazał mi jako Szefowi Kancelarii Prezydenta dwa zespoły dokumentów. Była to teczka dot. agenta o pseudonimie Bolek, chodziło o Lecha Wałęsę, był to właściwie jeden dokument. Dokument ten zawierał opis wydarzeń jakie miały miejsce w stoczni gdańskiej już po głównej fali strajków albo przy końcu grudnia 1970 albo w styczniu 1971 r. Był to opis dość precyzyjny, wielostronicowy, z wymienianiem nazwisk. Chodzi o jakieś zamieszanie w stoczni, kilkuset osobowe wiece. Na moje stwierdzenie, że tego Wałęsa nie mógł napisać, bo by nie potrafił, jako że tekst był dość spójny, w miarę gramatyczny, a w każdym razie zrozumiały, Milczanowski odpowiedział mi: co ty nie wiesz jak to było - on najpierw opowiedział to temu ubekowi a później tamten mu to podyktował. I dlatego ten tekst jest taki. Stwierdził też Milczanowski, że przeprowadzono badanie grafologiczne tekstu i stwierdzono, że jest to tekst pisany ręką Lecha Wałęsy, przy czym
możliwość sfałszowania tak długiego tekstu jest minimalna ale jednak jest. Sam Milczanowski nie wyrażał najmniejszej wątpliwości co do autentyczności.

Kontekstem do okazania tego dokumentu była rozmowa o sprawie Tymińskiego. Milczanowski, podobnie jak i ja, był przekonany, że Tymiński został "zrobiony" przez służby. Twierdził nawet, że wie, którego oficera służb wojskowych trzebaby przycisnąć żeby się dowiedzieć jak to dokładnie było. Pytał mnie, czy w moim przekonaniu warto to zrobić, co wymagałoby działań pozaprawnych. Ja odpowiedziałem, że tak, bo sprawa jest bardzo ważna. Poza tym Milczanowski pokazał mi listę współpracowników, którzy byli kandydatami do parlamentu czyli tzw. listę Milczanowskiego. Na liście tej był szereg nazwisk które mnie nie zaskoczyły. Nie było jednak nazwisk, co do których sądziłem już od dawna, że są współpracownikami służb. I do dziś dnia jestem o tym przekonany.

Spotkanie odbyło się w gabinecie Andrzeja Milczanowskiego. Nie przypominam sobie, czy dokumenty te były w oryginałach, czy w postaci kopii. Milczanowski wyciągał je z szafy. Nie potrafię sobie do końca wyjaśnić dlaczego doszło do spotkania i dlaczego Milczanowski pokazywał mi te dokumenty. Wkrótce po nominacji Milczanowskiego na stanowisko szefa UOP zabiegał on o spotkanie ze mną.

Początkowo spotkaliśmy się w nowej restauracji sejmowej na obiedzie i tam zaczęliśmy rozmawiać o sprawie Tymińskiego. Potem rozmowa przeniosła się do gabinetu Milczanowskiego na Rakowieckiej. Okazanie tych dokumentów odbyło się właśnie na kanwie zjawiska Tymińskiego i podejrzenia, że jest on stworzony przez służby. Wydaje mi się, że Milczanowski chciał także poprzez moją osobę dotrzeć bliżej do Wałęsy. W tej samej bądź innej rozmowie zwróciłem się do Milczanowskiego z koleżeńską prośbą, aby cokolwiek zrobić w celu wyjaśnienia powiązań Mieczysława Wachowskiego. Milczanowski sam zaproponował, że powoła taką małą grupę. Milczanowski mówił mi potem, że zwrócił się z tą sprawą do grupy oficerów. Po jakimś czasie przed gabinetem Prezydenta zaczepił mnie Wachowski i powiedział, bym dał sobie spokój z tymi grupami.

Po przeczytaniu protokołu chciałbym sprostować: Jan Maria Rokita wydał Wojewodzie Warszawskiemu telefoniczne polecenie w sprawie podatku od fundacji. Andrzej Deres był w czasie o którym mówiłem szefem warszawskiej organizacji PC. Rozmowa z Andrzejem Milczanowskim kontynuowana była w gabinecie Szefa UOP po kilku dniach od rozmowy w restauracji sejmowej.

(podpisy Jarosława Kaczyńskiego i prokuratorów są na każdej stronie tego protokołu).

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)