Protesty w Turcji są sygnałem ostrzegawczym dla ambitnego premiera
Protesty antyrządowe, które od końca maja rozprzestrzeniły się niespodziewanie ze Stambułu na inne miasta Turcji, to sygnał ostrzegawczy dla premiera Recepa Tayyipa Erdogana. Mogą bowiem zaszkodzić jego ambicjom, by kierować krajem przez kolejną dekadę.
08.06.2013 | aktual.: 08.06.2013 19:45
Obserwatorzy wskazują, że wydarzenia w Turcji nie są tym samym co arabska wiosna - zrywem przeciw autorytarnym rządom; ich podłożem nie jest też załamanie gospodarcze, jak w Europie Zachodniej. Niepierwszorzędne znaczenie ma również konserwatywny w sferze obyczajowej program rządzącej partii wywołujący niechęć świeckiej i liberalnej części społeczeństwa.
Marek Matusiak z warszawskiego Ośrodka Studiów Wschodnich (OSW) jako przyczynę protestów wskazuje widoczną w ostatnich latach "arogancję i arbitralność" rządzących. Umiarkowanie islamistyczna Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) wygrała trzykrotnie kolejne wybory, a jej rządy od 2002 roku przyniosły krajowi wzrost gospodarczy. Jednak buta władz w ostatnich latach "irytowała wiele osób niezależnie od ich światopoglądu", i to - wraz z brutalną reakcją policji na pierwsze protesty - sprawiło, że "tak dużo ludzi wyszło na ulice i że są to ludzie z tak różnych środowisk" - mówi ekspert.
Protesty zaczęły się po demonstracji około stu osób w stambulskim parku Gezi przeciw planowanej w tym miejscu inwestycji budowlanej. 31 maja policja użyła gazu łzawiącego i armatek wodnych, by rozpędzić okupujących park. Protestujący, w większości studenci, wezwali posiłki przez internet. Po kolejnej akcji policji protest rozszerzył się na pobliski plac Taksim. Doszło do kolejnych starć z policją. Wieczorem demonstrowano już w Ankarze i Izmirze, a potem we wszystkich większych miastach Turcji.
- Protesty mają bardzo oddolny i spontaniczny charakter - ocenia Matusiak, dodając, że nie ma jednoznacznej odpowiedzi, kim są ich uczestnicy. Włączyli się w nie zarówno ludzie niezaangażowani w politykę, jak i działacze partii politycznych - z prawa i z lewa, związków zawodowych, organizacji pozarządowych.
- W większości są to mieszkańcy większych miast, raczej nastawieni na prozachodni tryb życia, którym doskwierała konserwatywna agenda w polityce rządu w ostatnich latach, ale to nie wyjaśnia wszystkiego. W protestach bowiem, w miarę ich umasowienia, zaczęły brać udział bardzo różne grupy, łącznie z osobami religijnymi czy konserwatywnymi - wskazuje ekspert.
Protesty przyciągnęły uwagę, bo Turcja w ostatnich latach stała się, jak napisał "Financial Times", "jaśniejącą gwiazdą regionu - syntezą islamu, demokracji i gospodarki rynkowej". Rozkwit gospodarki, rozszerzenie praw mniejszości kurdyjskiej i rozpoczęcie rozmów pokojowych w wieloletnim konflikcie zbrojnym z Partią Pracujących Kurdystanu (PKK) - to zasługi AKP i osobiście Erdogana.
Jednak w partii, która "na początku obiecywała pluralizm" i mimo konserwatywnego programu obyczajowego "była atrakcyjna dla ludzi, którzy chcieli więcej swobody i demokracji", osłabł "impuls reformatorski" - tłumaczy Matusiak. W retoryce premiera zaś "coraz więcej pojawiało się rysu autorytarnego - nieoglądania się na nikogo, podejmowania decyzji bez konsultowania się z kimkolwiek". Z badania stambulskiego uniwersytetu Bilgi, które przytacza portal telewizji Al-Dżazira, wynika, że to właśnie osoba premiera jest celem protestów. "92,4 proc. uczestników powiedziało, że wyszli na ulice z powodu 'autorytarnej' postawy Erdogana" - wskazuje Al-Dżazira.
Jak zauważa Matusiak, nawet już po wybuchu protestów "premier, który zachowuje w dalszym ciągu duży autorytet, mógł bardziej ugodowym stanowiskiem załagodzić napięcie. Jednak oliwy do ognia dolała jego bardzo konfrontacyjna, arogancka retoryka", kontrastująca z pojednawczymi wobec demonstrantów gestami prezydenta Abdullaha Gula i wicepremiera Bulenta Arinca.
Teraz uspokoić sytuację mógłby, zdaniem eksperta OSW, tylko sam Erdogan. Tym bardziej, że protesty mogą zaszkodzić jego projektom politycznym. Erdogan "miał już właściwie przekonanie, że będzie sprawował władzę przez najbliższą dekadę" - przypomina Matusiak. Prawo nie pozwala mu na kolejną kadencję na stanowisku szefa rządu, i nie krył on planów zmiany konstytucji, wprowadzenia systemu prezydenckiego i udziału w wyborach głowy państwa w 2014 roku.
Realizacja tych projektów będzie teraz bardzo trudna, bo w rezultacie protestów Erdogan - inaczej niż było to do tej pory - "będzie miał ogromny elektorat negatywny" - mówi ekspert OSW. Nawet część działaczy AKP uważa, że premier powinien złagodzić swą politykę - powiedziało Reuterowi źródło zbliżone do partii.
Brytyjski tygodnik "The Economist" prognozuje, że Erdogan "musi się przygotować do przekazania rządów w AKP i władzy wykonawczej" prezydentowi Gulowi - choćby dlatego, że wielu Turków "jest nim zmęczonych", tak jak Brytyjczycy zmęczyli się swego czasu Margaret Thatcher czy Francuzi - Charles de Gaulle'em. Również amerykański magazyn "Foreign Policy" zauważa, że protesty, mimo że nie odsuną AKP od władzy, to wzmocniły pozycję prezydenta i że niektóre sondaże dają Gulowi w hipotetycznych wyborach prezydenckich większe poparcie niż Erdoganowi.
Wraz z przeciąganiem się protestów sytuacja może się pogorszyć - ostrzega Marek Matusiak. Wskazuje na niebezpieczeństwo, że do w większości pokojowych demonstrantów dołączą różnego rodzaju bojówki, które mogą zachowywać się w sposób chuligański. - Im dłużej protesty będą trwać, tym więcej będzie się pojawiać tego rodzaju aktów przemocy i sytuacja może się zacząć wymykać spod kontroli - mówi ekspert.
Przeciągające się niepokoje już odbijają się negatywnie na giełdzie i na międzynarodowym wizerunku Turcji. Paradoksalnie - protesty, które nie powinny być groźne, powinny dać się łatwo rozwiązać, im dłużej trwają, tym będą groźniejsze i tym bardziej negatywne konsekwencje będą miały dla Turcji - mówi ekspert OSW.