Protesty krewnych pasażerów promu
Kilkuset krewnych pasażerów promu "Salaam 98", który zatonął w nocy z czwartku na piątek na Morzu Czerwonym, protestowało w porcie w Safadży w Egipcie i wtargnęło do biur armatora. Próbowano także wedrzeć się do szpitala w Hurghadzie, gdzie znajdują się ciała ofiar.
W Safadży interweniowała policja; użyła wobec tłumu gazu łzawiącego. Protestujący, którzy wkroczyli rano do biur firmy "El Salam Maritime", wyrzucali na ulicę meble i spalili szyld firmy. Od niedzieli rodziny ofiar katastrofy domagają się od władz informacji o swoich krewnych.
W oddalonej o 60 kilometrów na północ Hurghadzie tłum próbował wedrzeć się do szpitala, gdzie znajdują się ciała ofiar. Demonstranci sforsowali wzniesione przed budynkiem bariery, ale nie udało im się przedrzeć przez wejścia. Władze szpitala zezwoliły niewielkim grupom ludzi na wejście do kostnicy, żeby zidentyfikowali ciała bliskich.
Tymczasem gubernator prowincji Morza Czerwonego Bakr el-Rashidi powiedział w poniedziałek, że udało się uratować tylko 388 osób - a nie, jak wcześniej podawano, 401 - z ponad 1400 przebywających na pokładzie promu "Salaam 98". Nie podano oficjalnie przyczyny tej rozbieżności.
Według el-Rashidiego liczba ciał wyłowionych z morza wzrosła do 244.
Nieznany jest nadal los ponad 760 pasażerów. Większość z nich to Egipcjanie, którzy wracali z pracy zarobkowej w Arabii Saudyjskiej.
Prom "Salaam 98" wypłynął w czwartek wieczorem z saudyjskiego portu Duba. W kilka godzin później zatonął na pełnym morzu. Według świadków, pod pokładem wybuchł pożar, a kapitan promu i załoga opuścili tonącą jednostkę w jednej z pierwszych szalup.