PolskaProtest - niespodzianka pod domem Tuska

Protest - niespodzianka pod domem Tuska

Samorząd Sopotu wydał Solidarności Stoczni Gdańsk zgodę na pikietę przed sopockim domem premiera Donalda Tuska. Związek chce od piątkowego popołudnia do niedzieli wieczór urządzić tam miasteczko namiotowe. To osobliwa forma protestu, łamie dobre obyczaje, godzi w rodzinę premiera - odpowiada rzecznik rządu.

Protest - niespodzianka pod domem Tuska
Źródło zdjęć: © PAP

27.08.2009 | aktual.: 27.08.2009 18:03

Jak powiedział wiceprezydent Sopotu Wojciech Fułek, prawo do zgromadzeń jest jednym z podstawowych praw demokracji. - Urząd przyjmuje do wiadomości zgłoszenie o planowanej pikiecie, mając jednocześnie nadzieję, że organizatorzy będą przestrzegać zadeklarowanych przez siebie warunków i ogólnie prawa, w tym m.in. prawa do ciszy nocnej - stwierdził wiceprezydent, dodając, że w piśmie do organizatorów urząd zaznaczył, że tereny zielone nie są właściwym miejscem do stawiania namiotów, czy przenośnych toalet.

"W związku z koniecznością zachowania ciszy nocnej, nie ma żadnego uzasadnienia dla montażu namiotów w miejscu dla tego nie przeznaczonym i nieprzystosowanym" - napisał Fułek w piśmie do związkowców, wskazując jednocześnie kilka innych miejsc, jak choćby pobliski camping, które mogą "bez dodatkowych zagrożeń i ewentualnych szkód stanowić zaplecze socjalne dla uczestników zgromadzenia".

Fułek poinformował też związkowców w piśmie, że w razie jakichkolwiek zniszczeń w mieniu publicznym, miasto obciąży organizatorów kosztami. Dodał, że zgodnie z przepisami o planowanej pikiecie powiadomione zostały wszelkie niezbędne służby, w tym policja oraz straż miejska, które w przypadku łamania prawa będą interweniować.

Zarówno w piśmie do organizatorów pikiety, jak i za pośrednictwem mediów na konferencji prasowej, wiceprezydent zaapelował też o "zachowanie pokojowego charakteru zgromadzenia oraz uszanowanie prywatności mieszkańców Sopotu".

Fułek zwrócił również uwagę, że związkowcy w piśmie do urzędu, w którym prosili o zgodę na manifestację, informowali o maksymalnie 50 uczestnikach pikiety. Jak zaznaczył wiceprezydent Sopotu, w mediach związkowcy mówili o większej liczbie protestujących. Fułek przypomniał też, że organizatorzy pikiety nie mają zgody na zajęcie pasa drogowego.

Rzecznik rządu Paweł Graś nazwał miasteczko namiotowe "niezwykle osobliwą" formą protestu, taką, która przyjmuje właściwie formy "szantażu", czy "zastraszania" i godzi przede wszystkim w rodzinę premiera. - Wydaje się, że to zaczyna przekraczać pewne granice, w Polsce dotychczas nieprzekraczalne - powiedział Graś. Rzecznik zaznaczył, że nikt w Polsce nie zakazuje protestów, które odbywają się i w Warszawie, i w innych miastach.

- Ale wkraczanie przez demonstrantów do domów prywatnych, atakowanie rodziny, czy Bogu ducha winnych sąsiadów - tak jak na przykład w przypadku pana premiera - uważamy za formę, która łamie dobre zasady życia publicznego, dobre obyczaje, nie służy wyjaśnieniu jakichkolwiek postulatów, a tylko zadymie i medialnemu poklaskowi organizatorów tego protestu na czele z panem Guzikiewiczem - podkreślił Graś.

Wiceprzewodniczący stoczniowej Solidarności Karol Guzikiewicz powiedział, że związek ma nadzieję, iż premier spotka się z uczestnikami pikiety. - Trzeba rozmawiać, a my nie mieliśmy innego wyjścia i stąd nasza determinacja, aby postawić miasteczko namiotowe - powiedział.

Guzikiewicz dodał, że przed kamienicą, gdzie mieszka Tusk, ustawionych zostanie ok. 10-14 namiotów. - Na stałe będzie pięćdziesięcioosobowa grupa stoczniowców, którzy będą się co jakiś czas wymieniać - wyjaśnił Guzikiewicz. Organizatorzy manifestacji przed domem premiera oczekują, że przyłączą się do niej pracownicy innych stoczni i zakładów związanych z przemysłem okrętowym.

Pikieta "S" ma związek z planowanymi zwolnieniami w Stoczni Gdańsk. Z zakładu, który od stycznia 2008 r. jest własnością ukraińskiej spółka ISD Polska, w ramach restrukturyzacji ma odejść ok. 300 osób. Ludzie ci mają - zgodnie z ustawą o zwolnieniach grupowych, otrzymać odprawy w wysokości trzech, dwóch lub jednej pensji (w zależności od stażu pracy)
. Związek chce, by pracownicy dostali taką samą pomoc, jak stoczniowcy w Gdyni i w Szczecinie w ramach specustawy stoczniowej: odszkodowania od 20 do 60 tys. zł, ofertę szkoleń zawodowych oraz zasiłek na czas przekwalifikowania się i poszukiwania zatrudnienia.

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)