Proszę wstać, cyrk idzie
Dlaczego sądy powołują biegłych, którzy się na niczym nie znają? Bo prawdziwi fachowcy pracują gdzie indziej.
Proszę się nie śmiać. To nie kabaret! - wołała w sądzie Jadwiga Młynarczyk, biegła księgowa, która liczyła straty, jakie miał spowodować Grzegorz Wieczerzak w PZU Życie. Najpierw pomyliła się o 14,5 miliona złotych, a kiedy sędzia pożyczył jej kalkulator, okazało się, że błąd wzrósł o kolejne 20 milionów. Wieczerzak tryumfował. Kuriozalne starcie na sali sądowej media porównały do spotkania Billa Gatesa z księgową z PGR-u. Pojawiły się obawy, że z powodu złej ekspertyzy były szef PZU Życie uniknie odpowiedzialności.
Prokuratura oskarżyła Wieczerzaka o wyprowadzenie z PZU Życie 173,5 miliona złotych. Kwotę tę wyliczyła dwójka biegłych: wspomniana Jadwiga Młynarczyk oraz Tomasz Krysztofiak, który skompromitował się jako pierwszy, kiedy wyszło na jaw, że swoją opinię pisał z pomocą oficera Centralnego Biura Śledczego.
Potem okazało się, że Jadwiga Młynarczyk nie przygotowała ekspertyzy sama, ale najprawdopodobniej korzystała z raportu Kobra opracowanego przez firmę Deloitte and Touche. Teraz grozi jej kara za plagiat. Ponieważ akt oskarżenia oparty jest na ekspertyzach biegłych, rozwiązanie jednej z najgłośniejszych afer III RP stanęło pod znakiem zapytania.
Dlaczego do zbadania tak zawiłej sprawy powołano specjalistów nieumiejących posługiwać się kalkulatorem? Czy to wypadek przy pracy, czy, nie daj Boże, norma?
- Myślę, że to było zwykłe niechlujstwo prokuratury, która wzięła do procesu pierwszego lepszego biegłego z listy - uważa profesor Piotr Kruszyński, znany obrońca i specjalista prawa karnego na Uniwersytecie Warszawskim. Tak zresztą bronił się sam prokurator apelacyjny Zbigniew Kapusta, który nadzorował przygotowanie aktu oskarżenia w procesie Wieczerzaka - tłumaczył, że ekspertów wzięto z listy biegłych.
Kilka dni później prokurator Kapusta zapowiedział złożenie rezygnacji. Czyżby zdał sobie sprawę z bzdurności swojego tłumaczenia?
WIERZĘ W PSA
Armia biegłych sądowych kosztuje skarb państwa grubo ponad sto milionów złotych rocznie. Liczy około 16 tysięcy osób, które niejednokrotnie decydują o winie lub niewinności oskarżonego. Ale adwokaci i naukowcy ostrzegają - biegli często są kiepskimi fachowcami. Koszą pieniądze za marne opinie. Za braki w swej pracy nie ponoszą żadnej odpowiedzialności.
Psychiatrzy sądowi dają alibi bandziorom, a eksperci w procesach gospodarczych nie potrafią udowodnić winy. Cierpi na tym wymiar sprawiedliwości, który z każdą głośną sprawą kompromituje się coraz bardziej.
- Z mojej praktyki sądowej wynika, że często poziom biegłych jest fatalny - mówi profesor Kruszyński. Bronił oskarżonego w głośnej sprawie zabójstwa dealerów Ery GSM, w której biegły miał przeprowadzić ekspertyzę śladów zapachowych. - Poziom ekspertyzy był żenujący. Biegły przekonywał, że jego psy trafiają w stu procentach. Zupełnie nie uwzględnił danych światowych, z których wynika, że procent trafnych rozpoznań przez psy wynosi od 25 do 40. Na pytanie dlaczego odpowiedział, że osobiście karmi swoje psy, dobrze je zna i trzyma w kanciapie przy komendzie policji. I mocno w nie wierzy. Poziom absurdu godny Mrożka - oburza się obrońca. Oskarżony został prawomocnie uniewinniony i dostał ogromne odszkodowanie, bo sąd nie uwierzył psom.
Z równie idiotycznymi ekspertyzami spotkał się doktor Jerzy Kunz z Katedry Medycyny Sądowej Uniwersytetu Jagiellońskiego, który cztery lata temu opisał w pracy habilitacyjnej wypadki nierzetelności pracy biegłych. Sprawdził w archiwach sądowych ponad 300 spraw i stwierdził, że dwie na trzy ekspertyzy były przynajmniej częściowo nieprawidłowe. Na podstawie tych opinii sądy wydawały potem wyroki. - Oceniłem te ekspertyzy na podstawie przepisów kodeksowych, zasad opiniowania. Na pewno w większości z tych przypadków zapadły wyroki nie takie, jak powinny, bo kwalifikacje były przez biegłych zawyżane lub zaniżane - uważa Kunz i dodaje, że współwinny patologii jest system.
DOBRA FUCHA
Artykuł 193 kodeksu postępowania karnego mówi, że jeśli rozstrzygnięcie sprawy wymaga ,wiadomości specjalnych", można zasięgnąć opinii biegłego. Nie wiadomo jednak, co to są ,wiadomości specjalne".
W Polsce jest niewielu specjalistów z zakresu medycyny sądowej, dlatego często w charakterze biegłych występują lekarze różnych specjalności. - Sądy zadowalają się tylko dyplomem lekarza, który ubiega się o wpis na listę biegłych, nie ma znaczenia specjalizacja - mówi Kunz. - A wiedza medyczna poszerza się w tak szybkim tempie, dziedziny stają się tak wąsko specjalistyczne, że trudno, by internista czy anestezjolog, który zdaniem prawników posiada tak zwane wiadomości specjalne, bo ma dyplom lekarza, był w stanie wykonać sekcję i prawidłowo ją zaopiniować albo poprawnie zbadać człowieka pobitego. On tego po prostu nie pamięta, bo uczył się dawno temu. Gdybym ja teraz, po 30 latach pracy w medycynie sądowej, zabrał się do prostego zabiegu wycięcia wyrostka, też nie zrobiłbym tego porządnie. Ale ci biegli się tym nie przejmują, bo mają dobrą fuchę - mówi Kunz.
Niektóre ekspertyzy biegłych brzmią jak żart: "Uważam, że dolegliwości bólowe pokrzywdzonej są skutkiem krytycznego wypadku, zeznała ona bowiem pod przysięgą, iż wcześniej ich nie miała".
Kunz wspomina też historię anestezjologa, któremu sąd zlecił wykonanie sekcji zwłok ofiary śmiertelnego pobicia siekierą. - Kiedy zrozumiał, że nie będzie potrafił opisać głowy, odciął ją bez porozumienia z prokuratorem, wsadził do wiaderka i przysłał do Zakładu Medycyny Sądowej - opowiada Kunz. Biegły anestezjolog utrudnił w ten sposób pracę prokuraturze, bo ofiara była też duszona, a po odcięciu głowy nie można było już na szyi nic zbadać.
GDZIE JEST CZARNA LISTA
Adwokaci biją na alarm: weryfikacja list biegłych jest konieczna od zaraz. Zdaniem profesora Kruszyńskiego wiele osób nigdy nie powinno się było znaleźć na tych listach. - Niektórzy funkcjonują na listach od 30 lat - podkreśla profesor i dodaje, że kompetencje biegłych należy jak najszybciej zweryfikować za pomocą konkursów.
Przytakuje mu znany obrońca Jerzy Nauman. - Dobór biegłych jest jakimś dziedzictwem przeszłości. Dochodzi do tego, że na listach są tłumacze przysięgli, którzy kompromitują się na salach sądowych. Nie tylko nie znają specjalistycznego prawniczego słownictwa, lecz także mają kłopoty z językiem potocznym na poziomie elementarnym.
Warszawski adwokat Maciej Ślusarek tłumaczy, że istnieje spora grupa biegłych, którzy traktują to zajęcie jak zawód i wykonują pracę nierzetelnie, zgodnie z zasadą ,czy się stoi, czy się leży...". - Są wpisani na listę, więc spokojnie czekają na zlecenia. Próśb o opinie jest sporo, a pieniądze są pewne, bo płaci skarb państwa - mówi adwokat.
Z biegłych zadowolony jest sędzia Zbigniew Szczuka, wiceprezes Sądu Okręgowego w Warszawie. - Rzadko wykreślam ich z listy, gdyż w znakomitej większości bardzo poważnie podchodzą do swoich obowiązków - mówi. - Tylko w kilku przypadkach rocznie zdarza mi się podziękować za współpracę, kiedy na przykład ekspert gubi powierzone akta albo, ignorując wezwania sądu, nie sporządza opinii w terminie.
Sędzia podkreśla też, że sądy starają się, żeby na listach biegłych byli najlepsi fachowcy. W wielu sądach okręgowych wprowadzono już dla tłumaczy przysięgłych egzaminy ze znajomości terminologii prawniczej w danym języku. - Nie jesteśmy w stanie weryfikować przedstawianych kompetencji, dlatego egzaminem dla biegłych sądowych jest po prostu codzienna praca z sądem - przyznaje Szczuka.
Adwokat Jerzy Nauman twierdzi, że sąd wykreśla biegłych z list tylko wtedy, kiedy w ewidentny sposób wykazali stronniczość. - Nie ponoszą natomiast odpowiedzialności za niekompetencję i błędy. Kasują forsę, wychodzą z sali, wyrok się wali i sąd powołuje drugiego eksperta, żeby cokolwiek ustalić. A kiepski biegły czeka na następne zlecenia i historia się powtarza. Ponieważ w sądach nie ma obiegu informacji, nie funkcjonuje czarna lista biegłych - mówi Nauman.
Podobnego zdania jest doktor Kunz. - Kiedyś jedna sprawa wracała do nas kilka razy knocona przez biegłego, który był anestezjologiem. Nie pomogło nawet pismo do prokuratury sugerujące, żeby zrezygnowali z usług tego pana. Dlaczego? Bo wolą złego biegłego niż żadnego. Najgorsze, że facet, który spieprzy sprawę, nie ponosi żadnych konsekwencji, a jeszcze mu za to zapłacą - tłumaczy krakowski naukowiec.
OSPALI PROKURATORZY
Co trzeba zrobić, żeby dołączyć do grona biegłych? Wystarczy przyjść do sądu i wylegitymować się wykształceniem, stażem pracy, pokazać opinie przełożonych. Potem pozostaje czekać na zlecenie z sądu. - Sąd rozważa kandydaturę pod kątem swojego zapotrzebowania, a nie kompetencji - przyznaje Bartłomiej Butlewski, biegły informatyk z Sądu Okręgowego w Poznaniu. - Jeśli zgłasza się informatyk, a sąd ma już 20 informatyków, to dziękuje, ale jeżeli nie, to bierze - objaśnia.
Biegli pracują na zamówienie, nie mają etatu. W niektórych dziedzinach sąd może też ad hoc powołać rzeczoznawcę spoza listy. - Nie ma jawnej procedury, w jaki sposób zostaje się biegłym i kto bada kwalifikacje kandydata - mówi mecenas Jerzy Nauman. - Najczęściej weryfikacja jest czysto formalna. Sprawdza się na przykład, ile lat kandydat pracował jako księgowy, ale nikt nie bada, czy był dobrym księgowym, czy nie. I dochodzi do skompletowania na liście osób, które są zarówno dobre, jak i bardzo kiepskie.
Adwokaci zgodnie mówią, że najłatwiej w Polsce o dobrego eksperta psychiatrę. Dużo trudniej o informatyka, bo eksperci nie nadążają za rozwojem techniki, czy ginekologa, ponieważ ci specjaliści uchodzą za najlepiej zarabiających wśród lekarzy i nie muszą dorabiać w sądach. - Przypadki partackich opinii zdarzają się najczęściej wśród biegłych od badania przyczyn wypadków samochodowych - mówi profesor Kruszyński. - Ich opinie są często niechlujne i niestaranne.
Nierzadko przyjmują z góry błędne założenia albo wróżą z fusów. Jeden ustalał drogę hamowania, gdy policja usunęła już wszystkie ślady wypadku - wspomina Kruszyński.
KOSZTY NIEFRASOBLIWOŚCI
Ile zarabiają biegli? - Różnie, ale zawsze za mało - mówi Butlewski, biegły informatyk. - Stawka jest sztywna, 30 złotych za godzinę, więc koszty zależą od nakładu pracy. Za analizy dostaję średnio dwa tysiące złotych, ale zdarza się też sześć tysięcy. Realne zarobki wyglądają różnie. Kiedyś wystawiłem rachunek na cztery tysiące, a dostałem czterysta złotych. Moja opinia pewnie się nie spodobała, bo uznałem rację podejrzanego, i prokurator w ten sposób chciał mnie ukarać.
Niektóre ekspertyzy, chociaż kosztują setki tysięcy złotych, na przykład w sprawie FOZZ-u czy w procesie Wieczerzaka, wcale nie gwarantują powodzenia. FOZZ do dzisiaj nie został wyjaśniony, a akt oskarżenia w procesie Wieczerzaka się sypie.
- Ekspertyza sporządzona przez biegłego stanowi jakby matrycę aktu oskarżenia i szybko jest przez prokuraturę wypychana do sądu - niech on się dalej martwi. Rzadko kiedy prokuratorzy dostrzegają w ekspertyzach wady i żądają uzupełnień. To się prawie w prokuraturze nie zdarza - mówi Jerzy Nauman.
Często natomiast opinię biegłego podważa sąd i dopiero wtedy zamawiana jest kontrekspertyza. W ten sposób państwo (podatnicy) traci czas i pieniądze, i to podwójnie, bo do kosztów dodatkowych ekspertyz dochodzą koszty wydłużonego procesu. Zatem niefrasobliwość biegłych i nieprzytomność prokuratorów przekłada się bezpośrednio na zakorkowanie pracy sądów, przez co procesy ciągną się w nieskończoność.
ŚCIĄGAŁA?
Próżno szukać na listach biegłych wybitnych nazwisk. Nie jest to ani wielki splendor, ani wielkie pieniądze. Znany ekspert, jeżeli ma do wyboru udział w renomowanej konferencji zagranicznej bądź wykonywanie popłatnych zleceń dla bogatych firm, nie zdecyduje się na przygotowywanie ekspertyz dla sądu. Być może to się zmieni.
- Jeżeli wymiar sprawiedliwości odzyska trochę autorytetu i występ w sądzie będzie drogą do uzyskania prawdziwej renomy, a nie mołojeckiej sławy, jak to dzisiaj bywa, to znajdą się tacy, którzy i tę ścieżkę spróbują eksploatować - prorokuje Nauman.
Na razie skompromitowana występem w sprawie Wieczerzaka Jadwiga Młynarczyk, biegły rewident, prowadzi kursy dla samodzielnych księgowych. Kurs kosztuje 3900 złotych. Następna seria zajęć zaczyna się 5 maja. Nie wiadomo, czy pani Młynarczyk zdoła je poprowadzić, bo wcześniej może trafić do aresztu. Wcale nie za nieudolną ekspertyzę, ale za to, że przy jej przygotowywaniu posłużyła się cudzym opracowaniem. Grożą jej nawet trzy lata.
JOANNA GORZELIŃSKA, MAX SUSKI