Prokuratura ma dysk, z którego wyciekła "lista Wildsteina"
Prokuratura zabezpieczyła twardy dysk komputera w Instytucie Pamięci Narodowej, z którego - jak przypuszczają śledczy - przekazano do Internetu dane nazwane potem "listą Wildsteina". Teraz dysk będzie zbadany przez biegłego w celu dalszych ustaleń - powiedziała rzeczniczka Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga Renata Mazur. Wyniki "mają być znane wkrótce".
08.11.2005 | aktual.: 08.11.2005 23:05
Pod koniec stycznia ujawniono, że Bronisław Wildstein (ówczesny publicysta "Rzeczpospolitej") udostępnił dziennikarzom pochodzącą z czytelni IPN jawną listę katalogową ponad 160 tys. nazwisk funkcjonariuszy i tajnych współpracowników służb specjalnych PRL oraz osób wytypowanych do współpracy (na liście były też osoby mogące być dziś pokrzywdzonymi w myśl ustawy o IPN).
Wkrótce potem lista - zwana w mediach "listą Wildsteina" - znalazła się w internecie. Wiele osób, których imiona i nazwiska były na liście, nie było pewnych, czy to o nie chodzi, dlatego składały wnioski o dostęp do akt IPN. W kwietniu weszła w życie tzw. mała nowelizacja ustawy o IPN, która upoważniła Instytut do wydawania zaświadczeń osobom zainteresowanym, czy to właśnie do nich odnoszą się zapisy z "listy Wildsteina". Większość dostała odpowiedź, że to nie ich dane są na liście.
W lutym warszawska prokuratura wszczęła śledztwo mające ustalić, kto w IPN między listopadem 2004 r. a styczniem 2005 r. skopiował listę katalogową będącą - według prokuratury - tajemnicą służbową IPN i udostępnił ją osobie nieuprawnionej (czyli Wildsteinowi) oraz kto w Instytucie odpowiada za brak zabezpieczenia jej przed takim skopiowaniem. Za oba czyny grozi do trzech lat więzienia.
Choć głównym wątkiem śledztwa jest sprawdzenie prawidłowości funkcjonowania IPN, to prokuratura nie wykluczała - w zależności od ustaleń śledztwa - możliwości pociągnięcia Wildsteina do odpowiedzialności za ewentualne złamanie ustawy o ochronie danych osobowych. Przepis karny tej ustawy przewiduje karę do 2 lat więzienia wobec tego, kto przetwarza, a więc m.in. przechowuje lub udostępnia, zbiór danych osobowych bez uprawnienia.
P.o. prezes IPN Leon Kieres przypominał wcześniej, że to sam IPN zawiadomił prokuraturę o podejrzeniu przestępstwa "nieuprawnionego skopiowania i przekazania bazy danych z archiwum IPN", bo Instytut nie był w stanie sam ustalić, kto w IPN dopuścił się tego przestępstwa.
Generalny Inspektor Ochrony Danych Osobowych (GIODO) Ewa Kulesza skierowała w lutym do prokuratury zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez Kieresa. Według GIODO, Kieres naruszył ustawę o ochronie danych osobowych, bo nie zgłosił zbiorów danych IPN do rejestracji GIODO oraz niedostatecznie zabezpieczył je przed skopiowaniem. Kulesza mówiła, że jej inspekcja w IPN wykazała "brak kontroli nad tym, kto, kiedy i jak wprowadza dane, i kto je kopiuje".
Gdy w lutym w Sejmie Kulesza zapowiedziała, że można stawiać IPN zarzut nieumyślnego niezabezpieczenia danych, Kieres twierdził, że ustawa o IPN jest nadrzędna wobec ustawy o ochronie danych osobowych. Według niego, gdyby było tak, jak mówi Kulesza, IPN nie mógłby w ogóle działać. Kieres przeprosił wtedy w Sejmie wszystkich, którzy poczuli się dotknięci tym, że znaleźli się na "liście Wildsteina".