Projekt Ruchu Palikota ws. zmian w Konstytucji: liczba posłów w sejmie zależna od frekwencji
256 posłów zasiadałoby obecnie w sejmie, gdyby projekt Ruchu Palikota dotyczący zmian w Konstytucji funkcjonował w minionych wyborach parlamentarnych. Czy pomysł ma szansę na realizację w przyszłości? Jeśli tak, to posłowie powinni zacząć się bać, bo miejsc w sejmie może być jeszcze mniej, nawet 60. Wszystko zależy od wyborców i ich chęci wzięcia udziału w wyborach.
03.05.2013 | aktual.: 03.05.2013 18:06
"Czy i jak zmieniać Konstytucję?" - pod takim tytułem odbywa się debata ekspertów w 222. rocznicę uchwalenia Konstytucji 3 Maja, zorganizowana przez Plan Zmian, think tank Ruchu Palikota. Dyskusja dotyczy zgłaszanych ostatnio postulatów nowelizacji Konstytucji, dotyczących m.in. wyborów według ordynacji większościowej (propozycja "Zmielonych"), likwidacji senatu (propozycje PO i RP) czy zmniejszenia liczby posłów (RP). Każdy z tych pomysłów pociąga za sobą konieczność zmian w Konstytucji.
Ciekawa propozycja dotyczy liczby posłów, która zależałaby od frekwencji w wyborach. - Liczba posłów nie byłaby stała, ale bazowałaby w ramach od minimalnej liczby 60 posłów przy frekwencji bliskiej zeru, do maksymalnej 460, tak jak w tej chwili, ale wówczas frekwencja musiałaby osiągnąć poziom 100% - tłumaczy dr Krzysztof Iszkowski, dyrektor think tanku. Przy takim założeniu w ostatnich wyborach do sejmu dostałoby się o 204 posłów mniej, czyli zaledwie 256. Ta liczba to wynik uzyskanych z racji frekwencji (49%) 196 mandatów plus puli minimalnej - 60. - Spodziewanym efektem takiego rozwiązania byłaby walka o wyborcę, a nie jak w tej chwili - wszystko skupia się na wygryzieniu przeciwnika - podkreśla Iszkowski.
Jak pomysł podoba się konkurencji politycznej?
- Ja bym proponował, żeby Ruch Palikota mniej zażywał konopi indyjskich, to będzie miał zdrowsze pomysły - mówi Stanisław Żelichowski (PSL). Zdaniem posła ograniczanie liczby posłów to karanie wyborców. - Dlaczego karać wyborców, którzy nie poszli do wyborów? Jeżeli wyeliminuje się ich potencjalnych przedstawicieli, to frustracje będą wyładowywane na ulicy, a nie w sejmie. To bez sensu - tłumaczy poseł.
Natomiast Dariusz Joński (SLD) uważa, że pomysł to nie tyle wynik konopi, co fasoli. - Co tu komentować! Ten, kto to wymyślił najadł się za dużo fasoli i go poniosło. Można dyskutować o zmniejszeniu liczby posłów, ale uzależnianie ich liczby od frekwencji nie ma sensu. Można robić wszystko by zachęcić ludzi do głosowania, ale nie w taki sposób. Najlepiej jakby Ruch Palikota nie dotykał się do ordynacji wyborczej - mówi rzecznik SLD.
Z kolei Jan Dziedziczak (PiS) podkreśla, że pomysł Ruchu zaprzecza podstawowym zasadom demokracji. - W świetle myśli politologicznej, nie politycznej, to osłabiłoby demokrację. Ten pomysł to skrajny populizm - mówi poseł. PiS ze swojej strony proponuje ograniczenie liczby posłów do 360.
Zbigniew Ziobro (SP) również uważa, że liczba posłów powinna być stała, ale mniejsza o połowę. - Polska nie potrzebuje prawie pół tysiąca posłów - mówi Ziobro. Przychyla się również do likwidacji senatu. - Zaoszczędzone w ten sposób środki powinny służyć zwiększonemu wyposażeniu posłów i polepszeniu obsługi prawnej przy tworzeniu dobrego prawa w sejmie - dodaje.
Rządząca Platforma, która od dawna postuluje o zmniejszenie liczby posłów i likwidację senatu, pomysłowi RP jest również przeciwna. - To nie jest rozwiązanie. Lepiej dyskutować o stałym ograniczeniu liczby posłów, ale uzależnianie tej liczby od frekwencji jest niedorzeczne - ocenia Małgorzata Kidawa-Błońska. - Aby sejm sprawnie funkcjonował należy na wstępie określić ilu posłów do tego jest potrzebnych - dodaje posłanka.
A jak ten pomysł ocenią Polacy? Czy takie rozwiązanie karałoby wyborców, czy wręcz przeciwnie - posłów, i może dlatego tak sceptycznie się do tego odnoszą?
Dominika Leonowicz, Wirtualna Polska