Proces w sprawie zabójstwa biznesmena
Przed Sądem Okręgowym w Warszawie odbyła się kolejna rozprawa w procesie w sprawie zabójstwa biznesmena Marka J. w podwarszawskim Konstancinie. Przeciw oskarżonemu, znajomemu ofiary, Waldemarowi Ch. świadczą jedynie poszlaki - to, że miał możliwość i być może motyw, by zabić. Jeśli sąd uzna go za winnego, grozi mu nawet dożywocie.
09.02.2006 14:40
Ciało Marka J. znaleziono w lutym 2004 r. w jego samochodzie zaparkowanym w podwarszawskim Konstancinie. W nocy ktoś, siedzący najprawdopodobniej na miejscu pasażera, dwukrotnie z bliskiej odległości strzelił mu w głowę. Policja ustaliła, że z tej samej broni w 2002 r. nieznany sprawca strzelał do mężczyzny na warszawskiej Pradze.
Waldemar Ch. twierdzi jednak, że w relacjach z biznesmenem to on stał się ofiarą. Wedle jego słów, Marek J. miał mu grozić "nasłaniem Ukraińców" za niewykonanie zadania, do którego się zobowiązał. Znajomość J. i Ch. zaczęła się, gdy biznesmen starał się w Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad (GDDKiA) o decyzję w sprawie budowy skrętu z głównej drogi do prowadzonego przez niego zajazdu.
Według zeznań żony J. z tym problemem biznesmen miał borykać się przez ponad pół roku - podczas remontu drogi zlikwidowano zjazd do jego lokalu. Skutkiem tego był brak klientów i problemy finansowe.
Waldemara Ch. przedstawił biznesmenowi wspólny znajomy. Mężczyzna zobowiązał się załatwić pozwolenie na budowę drogi, powołując się na znajomości w GDDKiA i Ministerstwie Infrastruktury. Biznesmen dał mu pieniądze - 35 tys. zł - na łapówkę dla urzędników. W noc zabójstwa J. razem z Waldemarem Ch. pojechali - jak twierdził oskarżony - po obiecany dokument. Z tej podróży biznesmen już nie wrócił.
W czwartek sąd przesłuchał ostatniego w procesie świadka - pracownika GDDKiA, który zeznał, że nie było możliwości "załatwienia" decyzji, o którą ubiegał się Marek J.
Wersja zdarzeń, jaką podaje oskarżony, jest taka, że uzyskana decyzja była odmowna i dlatego Marek J. zdenerwował się. Według Waldemara Ch. biznesmen naubliżał mu i powiedział, że "dzwoni po Ukraińców", by zrobili z nim porządek. W środku nocy wyrzucił go z samochodu i odjechał. Oskarżony twierdzi, że do domu dotarł na piechotę.
Według pełnomocnika oskarżycielki posiłkowej - żony ofiary, mec. Marka Henke przeciw oskarżonemu świadczą billingi telefoniczne i dane uzyskane ze stacji przekaźnikowych telefonii komórkowej. Wynika z nich, że kiedy Waldemar Ch. dzwonił ze swojego telefonu komórkowego, był w Konstancinie, tam gdzie została popełniona zbrodnia.
Zdaniem mecenasa, prawdopodobna wersja wydarzeń jest taka, że Waldemar Ch. chciał wyłudzić od biznesmena pieniądze, a kiedy ten zaczął się domagać ich zwrotu zabił bo - jak orzekli psychologowie - "nie umiał radzić sobie w sytuacjach stresowych". Na niekorzyść oskarżonego przemawia też fakt, że przez rok ukrywał się przed policją.
Na następnej rozprawie - 27 lutego - sąd wysłucha mów końcowych prokuratora i obrońcy. Możliwe, że wtedy zapadnie wyrok.