Proces w sprawie wydawnictwa Stella Maris
Przed gdańskim Sądem Rejonowym rozpoczął się proces pierwszej siódemki osób oskarżonych w związku z aferą w wydawnictwie Stella Maris. Za zarzucane im przez prokuraturę nadużycia podatkowe i nielegalne przywłaszczanie pieniędzy grozi do 10 lat więzienia. Oskarżeni nie przyznali się do winy.
03.12.2004 | aktual.: 03.12.2004 07:48
- W tym procesie występują osoby, które korzystały z przestępczej działalności szefostwa wydawnictwa - powiedział dziennikarzom prokurator Zbigniew Niemczyk. Mimo licznych wniosków obrońców, w tym o odroczenie rozpoczęcia procesu, udało mu się wczoraj odczytać akt oskarżenia. Prokuratura Apelacyjna w Gdańsku zarzuca siedmiorgu przedsiębiorców przywłaszczenie na szkodę swoich firm w latach 1999-2000 mienia na ponad 17,5 mln zł i oszustwa podatkowe na ok. 7,5 mln zł. Chodzi o pięć przedsiębiorstw z terenu województwa pomorskiego i warmińsko-mazurskiego.
Według śledczych, oskarżeni wypłacali wydawnictwu Archidiecezji Gdańskiej Stella Maris pieniądze za usługi, których w praktyce nie świadczyło, wystawiając za nie fikcyjne faktury. Gotówka formalnie miała być przeznaczona na cele statutowe Kościoła lub zakup papieru. W rzeczywistości pieniądze wracały do oskarżonych, po odjęciu od 8 do 10 proc. prowizji dla wydawnictwa. Oskarżeni podczas wczorajszej rozprawy nie przyznali się do winy i odmówili składania wyjaśnień.
Nie chcieli też rozmawiać z dziennikarzami. Ich obrońcy mówili, że sprawa jest bardzo skomplikowana, a ich klienci - niewinni. Sąd odczytał zeznania jednego z oskarżonych złożone w śledztwie. Wynikało z nich, że faktycznie, jego firma współpracowała z archidiecezjalnym wydawnictwem, ale legalnie, na zupełnie innych zasadach, niż chcą tego organa ścigania. Jeden z pełnomocników Stelli Maris miał im bowiem pozyskiwać klientów, za co dostawał od firmy procent od sumy kontraktu. Rachunki za te usługi wystawiane były jednak nie na niego, a na wydawnictwo. Tenże pełnomocnik zaofiarował innej firmie pośrednictwo w zakupie przez Stellę Maris maszyny drukarskiej i drogiego auta. Do transakcji doszło, pełnomocnik dostał swoją "prowizję". Wydawnictwo jednak nie zapłaciło firmie, wobec czego próbowała ona odzyskać należne jej pieniądze. Wówczas pełnomocnik kościelnego wydawnictwa, według słów oskarżonego, zaczął mu grozić i sugerować, żeby przestał się zajmować sprawami kurii.
Straszyć miał także były szef Stelli Maris, ksiądz Zbigniew B. Groźby te były tak częste i realne, że szefostwo firmy wynajęło ochroniarzy, którzy pilnowali także ich dzieci. Na następnej rozprawie sąd rozpocznie przesłuchiwanie świadków. Wśród osób, które zasiadły wczoraj na ławie oskarżonych, nie ma najgłośniejszych nazwisk związanych z aferą - byłego szefa wydawnictwa, a zarazem kapelana metropolity gdańskiego, księdza Zbigniewa B., czy byłego szefa pomorskiego SLD Jerzego J. Akt oskarżenia przeciw nim niedługo trafi do sądu.
Historia kłopotów Stelli Maris
Czesław Romanowski