Proces o "złe urodzenie" wraca do sądu w Łomży
Sprawa o tzw. złe urodzenie, czyli odmowę
badań prenatalnych wraca do sądu pierwszej instancji - do sądu w
Łomży. Orzekł tak Sąd Apelacyjny w Białymstoku.
Prawomocne jest zasądzone w pierwszym procesie 60 tys. zł
zadośćuczynienia dla matki dziecka, które urodziło się z rzadką
chorobą genetyczną.
Sąd Okręgowy w Łomży (Podlaskie), przed którym kilka lat temu rozpoczął się proces o odmowę badań prenatalnych pani Barbarze Wojnarowskiej, będzie musiał teraz ustalić stopień winy lekarza z łomżyńskiego szpitala, a także, jaki uszczerbek w zarobkach matki spowodowało urodzenie przez nią dziecka wymagającego teraz stałej i kosztownej opieki.
Jednocześnie sąd dodał, że prawomocne jest zasądzenie pani Wojnarowskiej 60 tys. zł zadośćuczynienia w pierwszym procesie.
Małżonkowie Barbara i Sławomir Wojnarowscy zgodzili się na podawanie w publikacjach prasowych ich danych.
Sprawa wróciła do Białegostoku z Sądu Najwyższego. Rodzina Wojnarowskich domagała się we wtorek przed białostockim sądem przyznania 3,5 tys. zł comiesięcznej renty ich dziecku. Oprócz renty, ich pełnomocnik wniósł o 60 tys. zł zadośćuczynienia dla ojca dziecka - w podobnej wysokości, w jakiej w pierwszym procesie sąd przyznał je matce. A także m.in. 190 tys. zł za krzywdy, które ponieśli jako rodzice, których prawa zostały w sposób zawiniony naruszone. Strona pozwana - szpital w Łomży oraz dwóch lekarzy tej placówki - domagała się oddalenia powództwa.
Sąd Apelacyjny w Białymstoku podkreślił, że w swoich ustaleniach sąd pierwszej instancji (Sąd Okręgowy w Łomży) będzie związany oceną prawną Sądu Najwyższego.
Przypomniał, że SN przyjął, iż wystąpienie wady genetycznej u pierwszego dziecka Wojnarowskich stanowiło "przesłankę medyczną" do skierowania pani Wojnarowskiej do specjalistycznej poradni genetycznej, a tak się nie stało.
Jak powiedziała w uzasadnieniu wyroku sędzia Elżbieta Borowska, lekarz odmówił "uzasadnionemu żądaniu powódki" i nie udzielił jej wyczerpujących informacji o jej stanie zdrowia, zagrożeniach genetycznych płodu, konieczności opieki poradni genetycznej i badań okresowych USG płodu.
Sędzia dodała, że to świadczy o jego winie, przynajmniej w stopniu niedbalstwa. Dodała, że szpital odpowiada za szkody swego pracownika.
Dodała także, że jest związek między zaniedbaniami lekarzy a szkodą i przypomniała, iż SN uznał, w oparciu o opinie biegłych, że możliwe było wykrycie wad płodu w okresie umożliwiającym legalne przerwanie ciąży, a zaniedbania lekarzy uniemożliwiły to.
Dlatego sąd pierwszej instancji musi rozstrzygnąć o roszczeniach odszkodowawczych, czym dotąd się nie zajmował. To m.in. zwiększone koszty utrzymania i wychowania chorego dziecka.
Przekazanie sprawy do sądu w Łomży, czyli pierwszej instancji, Sąd Apelacyjny w Białymstoku uzasadnił tym, że w innym przypadku strony byłyby pozbawione postępowania dwuinstancyjnego, czyli możliwości odwołania się od wyroku.
Siedem lat temu pani Wojnarowskiej odmówiono w łomżyńskim szpitalu skierowania na badania prenatalne, a domagała się ich, bo jej pierwsze dziecko urodziło się z rzadką chorobą genetyczną, hipochondroplazją kości. Po porodzie okazało się, że drugie dziecko, dziewczynka, ma tę samą chorobę, co jej starszy brat.
Poprzez dwie instancje sądowe, w październiku 2005 roku sprawa trafiła do Sądu Najwyższego. Ten orzekł, że małżeństwo Wojnarowskich ma prawo do dochodzenia od szpitala w Łomży kosztów utrzymania niepełnosprawnego dziecka - których nie musieliby ponosić, gdyby szpital nie pozbawił ich praw do decyzji o legalnym przerwaniu ciąży.
I zwrócił sprawę Sądowi Apelacyjnemu w Białymstoku, by ustalił, czy i w jakiej wysokości rodzinie należy się odszkodowanie.
Małżonkowie Wojnarowscy podkreślali w rozmowie z dziennikarzami, że ten proces trwa już cztery lata i będzie trwał nadal. To jest dla kogoś, kto jest zdrowy. A nie dla kogoś, kto jest chory i potrzebuje leków, rehabilitacji, sanatorium teraz, dziś, wczoraj, a nie za pięć lat. Bo za pięć lat może okazać się, że na pewne zabiegi, pewną terapię będzie już po prostu za późno. I co wtedy? - mówiła pani Barbara. Jej zdaniem, to "przewlekanie sprawy", bo uważa że SN jasno sprecyzował, jaka jest sytuacja.
Pełnomocnik szpitala wyszedł z budynku sądu i nie rozmawiał z dziennikarzami.