Proces "łowców skór": wezwano świadka, który przebywał w celi z sanitariuszem
Oskarżony o zabójstwa w procesie "łowców skór" b. sanitariusz Andrzej N. do uśmiercania pacjentów miał używać nie tylko pavulonu, ale także m.in. defibrylatora. Tak wynika z czwartkowych zeznań świadka, który w areszcie przebywał w celi z oskarżonymi w tym procesie sanitariuszami.
01.12.2005 | aktual.: 01.12.2005 23:02
Świadek przebywał w celi łódzkiego aresztu najpierw z sanitariuszem Karolem B., a później - do października tego roku - z Andrzejem N. Według świadka, B. był zamknięty i skryty. Opowiadał jednak, że lubił bić drewnianym trepem lub pięściami pacjentów, gdy ci orientowali się, że są okradani. B. obwiniał też Andrzeja N. za to, że ten przyznał się do winy i złożył zeznania przeciwko niemu.
Mówił, że gdyby N. trzymał gębę na kłódkę, nie byłoby żadnej sprawy - zeznał świadek.
Świadek mówił, że drugi z sanitariuszy podczas rozmów w celi był "bardziej wylewny". Przyznał się do zabijania pacjentów - bo jak mówił - liczył na złagodzenie kary i myślał, że szybko wyjdzie z więzienia. Opowiadał też o powszechnym w pogotowiu procederze handlu informacjami o zgonach pacjentów i piciu alkoholu na dyżurach.
N. miał opowiadać, że pavulon nie był jedynym lekiem używanym do uśmiercania pacjentów. Według świadka, mówił, że lek ten miał duże wady, działał powoli i długo trzeba czekać, "zanim da się z pacjenta zrobić skórę". Przyznał - według świadka - że użył go kilkakrotnie, dlatego że szybko stawał się niewykrywalny w organizmie.
Według świadka, sanitariusz opowiadała też o lekarzach z pogotowia; szczególnie o oskarżonym w tym procesie Pawle W. (który miał pseudonim "Don Wasyl"), przy którym była dobra zmiana bo można było "odpalać skóry" (tak N. miał określać uśmiercanie pacjentów). Ulubionym powiedzeniem tego lekarza miało być, "że bycie lekarzem to jest najlepsza licencja na zabijanie" - zeznał świadek.
Z relacji mężczyzny wynika, że N. miał też opowiadać, że rannego pacjenta po wypadku "dobijano ciężkim przedmiotem", a w innym przypadku źle instalowano rurkę intubacyjną. Sanitariusz miał też mówić, że bardzo lubił używać defibrylatora w celu pogarszania stanu zdrowia pacjentów.
Chwalił się też, że miał duże pieniądze z handlu informacjami o zgonach i planował, że w przyszłości - po wyjściu z więzienia - będzie zarabiał na tej sprawie. Myślał o napisaniu książki i braniu udziału w programach telewizyjnych - wynika z zeznań świadka.
Andrzej N. dużo w areszcie opowiadał też o Karolu B. Miał mówić, że był to jego konkurent do pieniędzy ze "skór" i tak samo jak on "odpalał" pacjentów. N. nie potrafił policzyć, ile osób "odpalił", ale mówił, że lepszy w tym był Karol B. - zeznał świadek.
O niespodziewane przesłuchanie nowego świadka wniósł podczas czwartkowej rozprawy prokurator Robert Tarsalewski. To drugi już świadek, którego prokurator sprowadził z zakładu karnego, a który przebywał w jednej celi z sanitariuszem N.
Według prokuratora, świadek sam zgłosił chęć złożenia zeznań w tej sprawie, a oskarżony sanitariusz w tzw. grypsach miał nakłaniać go do składania fałszywych zeznań. Prokurator zapowiedział wszczęcie śledztwa w tej sprawie.
Obaj oskarżeni sanitariusze stanowczo zaprzeczyli zeznaniom świadka. Andrzej N. przyznał przed sądem, że wysłał "grypsy" do świadka, by prosić go, aby zeznawał on w procesie i zaprzeczył nieprawdziwym - zdaniem oskarżonego - zeznaniom innego świadka.
Odpowiadający przed sądem dwaj b. sanitariusze oskarżeni są o zabójstwo w sumie pięciu pacjentów, a lekarze - o narażenie łącznie 14 pacjentów na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia i nieumyślne doprowadzenie do ich śmierci. Całej czwórce zarzuca się przyjmowanie pieniędzy od firm pogrzebowych za informacje o zgonach. Byłym sanitariuszom grozi dożywocie, lekarzom odpowiadającym z wolnej stopy - do 10 lat więzienia.