Proces "łowców skór": szef największej firmy pogrzebowej zaprzecza, że płacił za informacje
Zeznający w procesie "łowców skór" największy łódzki przedsiębiorca pogrzebowy zaprzeczył, że jego firma płaciła za informacje o zgonach pacjentów. Świadek zeznał, że wiedział o tym procederze, bo przez wiele lat informowały o tym media i był to temat dyskutowany w środowisku przedsiębiorców pogrzebowych.
30.03.2006 | aktual.: 30.03.2006 16:09
W toczącym się od roku przed Sądem Okręgowym w Łodzi procesie na ławie oskarżonych zasiadają dwaj b. sanitariusze oraz dwaj b. lekarze łódzkiego pogotowia.
Witold Skrzydlewski (zgodził się na ujawnienie danych) od początku lat 90. jest szefem największej łódzkiej firmy pogrzebowej. Przez dwie kadencje był też radnym łódzkiej Rady Miejskiej. Został wezwany na świadka na wniosek obrońcy jednego z oskarżonych lekarzy. Jego nazwisko przewija się w zeznaniach wielu świadków, jako osoby, która była pomysłodawcą całego procederu handlu informacjami o zgonach pacjentów. Skrzydlewskiemu w aferze "łowców skór" nie przedstawiono żadnych zarzutów; dotąd nie był nawet przesłuchany w charakterze świadka.
Podczas czwartkowej rozprawy sąd przypomniał, że niektórzy świadkowie i oskarżeni zeznali, że firma Skrzydlewskiego wręczała alkohol, organizowała imprezy i wycieczki dla pracowników pogotowia w zamian za informacje o zgonach pacjentów; z zeznań niektórych świadków wynika, że był on nawet "motorem i inicjatorem" tego procederu.
Skrzydlewski zaprzeczył. Dziwiłbym się, gdyby ktoś z informatorów (tak świadek określił pracowników pogotowia) albo przedsiębiorców pogrzebowych wyrażałby się pozytywnie o mojej osobie. To jest moment, kiedy chce się zdyskredytować moją firmę. Dodał, że jego firma była i jest zagrożeniem ekonomicznym dla innych firm, a na tym rynku "nie ma zmiłuj się".
Sąd zapytał o to oskarżonego b. sanitariusza Andrzeja N. Ten powtórzył swoje wcześniejsze wyjaśnienia, że otrzymał od świadka pieniądze - raz bezpośrednio od niego, a później odbierał je w kwiaciarniach jego firmy. Dodał, że na wigilię pracownicy pogotowia otrzymali od tej firmy choinki i szampana.
Świadek stanowczo temu zaprzeczył. Nie znam tego pana, nie wręczałem mu żadnych pieniędzy. Kwiaciarnie nie zajmowały się pogrzebami, to jest niemożliwe co mówi oskarżony - powiedział. Przyznał jedynie, że kiedy na początku lat 90. jego firma wygrała przetarg na przewóz zwłok z miejsc publicznych, co - jak podkreślił - robi bezpłatnie, ufundowała aparaturę medyczną i meble dla dyżurki stacji pogotowia.
Skrzydlewski zeznał, że wie o procederze handlu informacjami o zgonach, bo mówiły o tym rodziny zmarłych, które rezygnowały z usług innych zakładów pogrzebowych i przychodziły do jego firmy.
Na środowej rozprawie po raz kolejny zeznawał również biegły z zakresu anestezjologii i intensywnej terapii, który omawiał kolejne przypadki zgonów pacjentów.
Odpowiadający przed sądem dwaj b. sanitariusze Andrzej N. i Karol B. są oskarżeni o zabójstwo w latach 2000-2001, w celu osiągnięcia korzyści majątkowej w sumie pięciu pacjentów przez podanie im preparatu zwiotczającego mięśnie - pavulonu. Przed sądem żaden nie przyznał się do popełnienia zbrodni (N. przyznał się do nich w trakcie śledztwa). Przyznali się jedynie do przyjmowania pieniędzy od firm pogrzebowych za informacje o zgonach oraz do fałszowania recept.
Do winy nie przyznają się również dwaj lekarze: Janusz K. i Paweł W., których prokuratura oskarżyła o narażenie w sumie 14 pacjentów na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia i nieumyślne doprowadzenie do ich śmierci oraz branie łapówek od zakładów pogrzebowych. Byłym sanitariuszom grozi dożywocie; lekarzom, którzy odpowiadają z wolnej stopy - do 10 lat więzienia.